piątek, 2 października 2015

Rozdział 3

Cisza panująca w bibliotece wręcz brzęczała w uszach. Wpadające przez niewielkie okienka promienie zachodzącego słońca, oświetlały wysokie półki po brzegi wypełnione książkami. Pojedyncze drobinki kurzu unosił się w powietrzu, co pewien czas opadając na skórzane okładki wielu tomiszczy.
Sofia przejechała dłonią po pięknie zdobionych grzbietach ksiąg. Uwielbiała tę atmosferę panującą w bibliotece, tę ciszę, ten spokój. Mogła godzina siedzieć przy jednym z drewnianych stołów i zgłębiać historię czarodzieje, poznawać nowe zaklęci i poznawać nowe gatunki zwierząt albo roślin. To było to co uwielbiała, co sprawiało, że w końcu mogła poczuć się swobodnie. Nie żeby jej przyjaciółki były złe. Po prostu Sofia lubiła czasami pobyć sama ze sobą i swoimi książkami. Gdy przybyła do Alfei nikogo nie znała, ale dzięki pozostałej trójce jakoś znalazła swoje miejsce w tej wielkiej machinie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi i cofnęła się parę kroków by wrócić do miejsca, które ominęła. Zmrużyła oczy i przyjrzała się grubym tomiszczom. Wśród nich, jakby na siłę, wciśnięta była cieniutka książeczka. Sofia wyjęła ją delikatnie. Przejechała opuszkami palców po twardej, niebieskiej okładce na której nie było tytułu. Otworzyła ją, ale w środku też go nie znalazła. Były tylko stronu zapełnione runami i ich opisami.
Czarodziejka usiadła na podłodze i opierając się o jeden z regałów, zaczęła czytać. Z każdą kolejną stroną jej oczy stawały się coraz większe, a świat wokół coraz bardziej znikał.
***
W niedużym, kiedyś pustym pokoju, Rayan miał swoją bazę. Pięć komputerów różnej wielkości, ustawił na z trudem zdobytych stołach, zajmując tym samym prawie całą wolną przestrzeń. Tam gdzie jeszcze można było coś postawić, leżały sterty różnych części od bliżej niezidentyfikowanych urządzeń. Kilometry kabli zaległy na podłodze i chyba nawet Rayan nie wiedział, który jest od czego. Jedyną nieelektroniczną rzeczą w całym pokoju była nieduża ramka przedstawiająca przybranych rodziców chłopaka. Ale ją też oplatały różnorakie przewody.
Mimo wczesnej pory wszystkie urządzenia działały, co rusz wyświetlając na ekranach nowe informacje. Rayan pochylał się zgarbiony nad mocno zużytą klawiaturą i wstukiwał coś zawzięcie. Setki różnych danych pokazywały się i znikały, ale to nie ich szukał specjalista. Zdążył już przeskanować chyba wszystkie książki, strony i bazy danych jakie istniały, a i tak nic nowego nie odkrył. Wynikało by z tego, że potwory, które zaatakowały ludzi w parku, nigdy nie istniały.
Chłopak odetchnął głęboko i odchylił się do tyłu próbując zebrać myśli. Odruchowo chwycił znalezione przez Rose, pióro jednego ze stworów. Oglądnął je dokładnie, ale nie znalazł nic ciekawego. Chociaż…
Jego uwagę przykuła końcówka skrzydła, która była wyjątkowo gładka i równa. Wręcz nieprzyzwoicie równa. Delikatnie, starając się nie naruszyć niczego więcej, zaczął zdrapywać paznokciem wierzchnią warstwę, bardzo podobną do kleju. Kiedy się jej pozbył okazało się, że środek pióra wypełniony jest… cieniutki kablami w różnych kolorach.
Rayan zmarszczy czoło i sięgnął po drobne szczypce. Zaczął powoli odsłaniać kolejne części kabli. Był tak zafascynowany piórkiem, że nawet nie zauważył kiedy słońce całkowicie wzeszło. Ominęło go śniadanie i najprawdopodobniej spóźniłby się na zajęcie gdyby nie drobna interwencja Jacka’a. Chociaż w tym wypadku polegała ona na bezprecedensowym i głośnym wejściu do „bazy” Rayan’ a i wyciągnięcie go siłą na zewnątrz.
Ale interwencje Jack’a zawsze tak wyglądają.
***
Gdzieś na północy od Magix znajduje się nieduża jaskinia. Jest zimna i mroczna, nie żyją w niej żadne stworzenia. Nikt o niej nie wie, nikt jej nigdy nie widział.
Na środku jaskini klęczał niewysoki mężczyzna ubrany w długą czarną pelerynę. Szeroki kaptur zarzucił na głowę, a w rękach trzymał szklaną kulę, którą delikatnie pocierał wierzchem lewej dłoni. Mruczał przy tym jakieś skomplikowane zaklęcia w dawno zapomnianym języku.
W pewnym momencie jasne prawie oślepiające światło rozświetliło grotę. Mężczyzna zmrużył oczy i dokładnie przyjrzał się kuli. Mimo, że w środku pokazała się gęsta nieprzenikniona mgła, on zdołał dostrzec słaby zarys jakiegoś miejsca. Zwykły człowiek nie byłby wstanie powiedzieć co to za miejsce, ale on dobrze wiedział gdzie ono się znajduje. Podniósł się gwałtownie i uśmiechając się triumfalnie, opuścił jaskinie.
***
Na sygnał instruktora, Arlen opuścił miecz kończąc pojedynek.
─ Te treningi kiedyś mnie wykończą. – Walczący z nim Jack padł na ziemie z miną jakby właśnie przebiegł maraton. Arlen popatrzył na niego z politowanie po czym odwrócił się szukając wzrokiem Rayan’ a. Nigdzie go jednak nie dostrzegł.
─ Kogo szukasz?
Arlen wzdrygnął się gwałtownie gdy usłyszał za sobą głos przyjaciela.
─ Zgadnij? – zapytał z drwiącym uśmiechem. – Chyba miałeś nam o czymś powiedzieć.
Rayan rozglądnął się niepewnie, sprawdzając czy ktoś ich podsłuchuje, po czym wyjął z kieszeni pióro potwora.
─ Odkryłem coś bardzo ciekawego – Obrócił pióro i pokazał chłopakom jego końcówkę. – Nie dość, że te potwory w ogóle nigdy nie istniały, to jeszcze najprawdopodobniej nie były istotami żywymi. To były roboty.
Arlen i Jack wymienili ze sobą zdumione spojrzenia. Do takiego obrotu spraw nie byli przyzwyczajeni. Od małego byli chowani w świecie w którym rządzi magia. Ich pierwsze zabawki robione były na wzór smoków i innych potworów. Na dobranoc, rodzice opowiadali im bajki o potężnych czarodziejkach walczących ze złem. Ale tym złem rzadko były roboty.
─ To co robimy? – zapytał Jack podnosząc się z ziemi. Rayan tylko wzruszył ramionami.
─ Zobaczymy co powiedzą dziewczyny.
***
Pub „Pod Znakiem Valtora” charakteryzował ciemnym, niechlujnym wystrojem i bardzo podobną klientelą. Wśród wielu złodziejaszków, gangsterów i innych typów spod ciemnej gwiazdy, trudno było znaleźć kogoś nie mającego na pieńku z prawem. Każdego wieczoru przelewały się tu hektolitry różnych trunków, wzniecane były bójki, a poziom alkoholu we krwi zdecydowanie przekraczał dopuszczalne normy.
John i jego banda byli regularnymi bywalcami tego przybytku. Mieli swój własny stół, a właściciel baru regularnie dawał im piwo w promocji. Tego wieczoru jak zwykle siedzieli w kącie głównej sali rechocząc głośno i wznosząc kolejne toasty.
W pewnym momencie drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka w kroczył niski mężczyzna w pelerynie. Pewnym krokiem przeszedł przez środek pomieszczenia po czym jak gdyby nigdy nic usiadł przy stole gangu.
─ A wy co się gapicie – warknął do pozostałych klientów, którzy w ciszy wpatrywali się w nieznajomego. Nie do końca pewni jak mają się zachować powoli wrócili do swoich zajęć. Jedna z kelnerek postawiła przed gościem brudny kufel z piwem.
─ To nasz stół, więc radzę ci wyjść. – Szef bandy popatrzył groźnie na mężczyznę. Ten tylko uśmiechnął się drwiąco po czym pociągnął łyk napoju. Momentalnie skrzywił się i odsunął od siebie kufel.
─ Jak wy możecie to pić? – Przetarł dłonią usta. Dwóch członków bandy, widząc taką reakcje na słowa szefa, podniosło się z miejsc zaciskając pięści. Nieznajomy popatrzył na nich z irytacją o czym wyciągnął zza pazuchy jakieś zdjęcie. – Mam dla was robotę. Podobno jak na takich oprychów, nieźli z was złodzieje.
John zmrużył oczy i ruchem dłoni nakazał swoim podwładnym by się uspokoili. Przyciągnął do siebie zdjęcie by przyjrzeć mu się uważnie. Przez chwilę wpatrywał się  obrazek z uwagę,  a następnie uśmiechnął się chytrze i spojrzał na nieznajomego.
─ Ile? – zapał oddając kartkę.
─ Wystarczająco, plus mała premia – odpowiedział gość chowając fotografię. – To co? Przyjmujecie zlecenie?
─ Dlaczego by nie. – John zarechotał głośno.  – Chłopaki, to jest nasz nowy szef.
***
Szare, nisko zawieszone chmury osnuły niebo nad Magix. Ludzie spieszyli się do domów by zdąży skryć się przed deszczem. Ulice powoli opustoszały.
Melodie stała na przystanku i niepewnie spoglądała w zachmurzone niebo. Jej autobus spóźniał się już dziesięć minut, a niedługo bramy Alfei miały zostać zamknięte. Do tego jeszcze ten deszcz! Czarodziejka nie cierpiała deszczu. Za bardzo przypominał jej czasy kiedy razem z innymi dziećmi musiała uciekać przed najeźdźcami i ukrywać w górach. Zbyt dobrze pamiętała walkę o każdy dzień, strach przed tym co ich czeka, niepokój o tych którzy walczyli. I tą gasnącą z każdym dniem nadzieje, że kiedyś będzie lepiej.
Odgłos zbliżającego się silnika pojawił się nagle i zaczął powoli narastać. Dziewczyna wychyliła spod wiaty przystanku by spróbować zobaczyć zbliżający się autobus. Nic jednak nie zauważyła. Żaden pojazd, nawet zwykły samochód, nie poruszał się po czarnej drodze. Dźwięk nadal narastał. Mel spojrzała w niebo.  I dopiero w tedy dostrzegła nieduży, latający statek powoli sunący po niebie. Był pomalowany na szaro, a przednie szyby miał delikatnie przyciemnione.
Pojazd wolno przeleciał nad głową czarodziejki po czym spokojnie zawisł nad budynkiem miejskiej biblioteki. W podłodze otwarła się klapa, i trzy postacie cicho zsunęła się na linach.
Melodie już kompletnie przestała interesować się autobusem. Z szeroko otwartymi oczami przypatrywała się tej dziwnej akcji nie do końca wiedząc jak się zachować. Wokół nie było nikogo, jakby wszyscy zniknęli.
Wiedziona jakimś nieznanym przeczuciem weszła opustoszałej bibliotek. W środku także nie napotkała nikogo, z wyjątkiem strażnika, który zasnął oglądając telewizje. Cicho przemknęła między wysokimi regałami i weszła na pierwsze piętro. Nie zastanawiała się co robi, działa pod wpływem chwili. Idąc za odgłosem szurania i przestawiania różnych rzeczy, zaczęła kluczyć  w labiryncie książkami. W końcu dotarła pod duże drewniane drzwi, które o dziwo były lekko uchylone. Przylgnęła do ściany i niepewnie zajrzała do środka działu z najcenniejszymi woluminami.
To co zobaczyła sprawiło, że kolana zaczęły jej się trząść. Dwóch ubranych na czarno mężczyzn majstrowało coś przy szklanym kloszu, próbując zdjąć go z jednego z pergaminów. Trzeci rozglądał się na boki i kontrolował czy nikt się zbliża. Wszyscy mieli na twarzach czarne maski.
Adrenalina zastopowała u Melodie logiczna myślenie i pokonała strach.
─ Hej! Co wy tu robicie! – zawołała, pewnym krokiem wchodząc do środka.
Włamywacze obrócili się w jej stronę. Jeden z nich wyciągnął skądś nieduże działko laserowe i strzelił w kierunku dziewczyny. Jednak dzięki swoim zdolnością, udało jej się w porę zrobić unik. Wiedząc, że łatwo nie będzie, postanowiła sięgnąć po magie.
─ Melodie─ wyszeptała. Poczuła jak magia wypełnia ją od środka, jak jej siła rośnie. Oślepiający blask bił od pojawiających się skrzydeł. Na chwilę czas zatrzymał się. W tym momencie liczyła się tylko magia i nic nie było w stanie jej powstrzymać.
Po kilku sekundach dziewczyna unosiła się nad posadzką spoglądając na włamywaczy pewnym wzrokiem.
─ Ale numer! Ta mała to czarodziejka─ zarechotał jeden z mężczyzn. Jego towarzysze zaśmiali się głośno. Widać było, że są pewni siebie, a to nigdy nie jest dobry znak.
Melodie zmrużyła oczy i użyła swojej mocy by powalić żartownisia  na ziemię. W odpowiedzi prawie trafiły ją wiązki z dwóch laserów. Na szczęście udało jej się ich uniknąć. Celowała w mężczyzn jeszcze parę razy, ale oni też byli dobrzy. Zręcznie odskakiwali lub schylali się gdy tylko widzieli, że w ich stronę zbliża się granatowy promień.
Mimo, że walka trwała zaledwie parę minut, czarodziejce wydawało się, że minęła cała wieczność. Na jej nieszczęście kiedy ona walczyła z dwójką opryszków, trzeci zdążył dojść do siebie. Wykorzystał nieuwagę czarodziejki i trafił ją prosto w ramię, a potem w plecy. Dziewczyna upadła na ziemię sycząc z bólu. Czuła jak ciepła krew powoli spływa po jej ramieniu. Próbowała się podnieść, ale była zbyt słaba. Jej przemiana zniknęła, a świat wokół zaczął się rozmazywać. Miała wrażenie, że osuwa się w przepaść.
─ Ciekawe ile szef da za czarodziejkę? – usłyszała, a potem coś ciężkiego uderzyło ją w głowę.
Zapadła ciemność.
***
Rose weszła do pokoju trzymając w rękach otwartego laptopa.
─ Melodie jeszcze nie wróciła? – zapytała siadając na kanapie. Leżąca na podłodze Sofia tylko wzruszyła ramionami i wróciła do czytania swojej książki.
─ Może autobus się spóźnia – zasugerowała Moon, która z zaangażowaniem piłowała paznokcie.
Czarodziejka sztuki zmarszczyła brwi po czym zerknęła na zegar.
─ Za pięć minut zamykają wejście. Zdzwoniłaby gdyby miała się spóźnić.
To dało dziewczynom do myślenia. Moon wyjęła z kieszeni telefon i wykręciła numer Melodie. Przez chwilę wszystkie trzy oczekiwały w napięciu co się stanie.
─ Nie odbiera – westchnęła. Zapanowała dziwna cisza. Nikt nie wiedział co powiedzieć, jak zareagować. Moon desperacko chwyciła swój telefon i szybko napisała jakąś wiadomość. Po chwili ciszę przerwał charakterystyczny dźwięk przychodzącej odpowiedzi.
─ Waves twierdził, że normalnie wyszła z próby.
─ Skąd ty masz numer do Waves’ a – zdenerwowała się Rose. Czarodziejka księżyca tylko przewróciła oczami. Nie to teraz było ważne, a ona nie zamierzała tracić czasu.
Chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie na ekranie komputera pojawił się Rayan. Wszystkie trzy od razu rzuciły się do laptopa prawie się zabijając. Pogłośniła dźwięk żeby każda mogła wszystko usłyszeć. Chłopak pomachał do nich wesoło i już otwierał usta by coś powiedzieć, jednak Moon była szybsza.
─ Mamy problem – Chłopak natychmiast zamilkł i zaczął w skupieniu patrzeć na czarodziejkę. – Mam nadzieje, że Jack i Arlen są gdzieś tam, koło ciebie. Pozostali specjaliści na chwilę pokazali się w kadrze by dać do zrozumienia, że słuchają uważnie. Moon odetchnęła głęboko po czym z przerażeniem na twarzy powiedziała to co czarodziejki widziały, ale nie chciały zaakceptować.

─ Melodie zniknęła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz