Gdzieś w wszechświecie, na którejś planecie, znajduje się
wyspa. Na tej wyspie stoi nieduży dwór otoczony lasem. Od lat jest zamknięty na
głucho. Winorośl porosła mur wokół niego, a ogród w środku stał się dziki i
nieprzyjazny. W dworze jest biblioteka z wieloma książkami pokrytymi kurzem.
Ale to nie one są najciekawsze.
Na środku pomieszczenia stoi gablota, a w niej leży miecz.
Złota rękojeść zdobiona jest kwiecistymi wzorami, a na lśniącej główni ktoś
wyrył runy. Dzięki temu ostrze to jest bardzo potężne i bardzo niebezpieczne.
Przez wiele stuleci miecz leżał w uśpieniu, nie tykany przez
nikogo. Jednak tej nocy stało się coś, co sprawiło, że magia znowu wypełniła
stal, a runy rozbłysły jasnym światłem.
Nastał nowy wiek.
Wiek wojny.
***
Słońce dopiero co wzeszło. Pojedyncze promienie światła
zdołały przebić się przez grube kotary, oświetlając pokój dwóch czarodziejek.
Jedna z nich już nie spała. Moon siedziała przy swoim biurku i z zapałem
kreśliła coś na dużej kartce papieru. Rysunek nie była ani za ładny ani za
kolorowy, ale nie taki był jego cel. Tu i ówdzie opatrzony krótkimi
komentarzami, miał służyć temu kto odważy się zrealizować ten niecodzienny
plan. A czarodziejka dobrze znała taką osobę.
W pewnym momencie dziewczyna pochyliła się bardziej do przody
i przez przypadek kopnęła metalowy kosz. Ten przewrócił się na ziemie i
wytoczył się spod biurka, robiąc przy tym niemiłosierny hałas.
Sekundę później nad głową Moon przeleciała poduszka.
Czarodziejka parsknęła śmiechem i zerknęła na Melodie, która tylko przewrócił
się na drugą stronę naciągając kołdrę na głowę. Dziewczyna uśmiechnęła się pod
nosem po czym z szuflady biurka wyjęła mały kalendarzyk. Nigdy nie powiedziała
przyjaciółce o tym, że nadal notuje, które noce Mel przespała spokojnie, a
kiedy budziły ją koszmary. Na szczęście tych drugich było coraz mniej. Aż za
dobrze pamiętała czasy kiedy obydwie mieszkały na zamku na Solari. Prawie
każdej nocy Moon była budzona przez krzyki Melodie, której śniły się koszmary.
Obecność najlepszej przyjaciółki bardzo jej pomagała, więc w końcu księżniczka
postanowiła, że będą sypiać w jednym pokoju. Wkrótce Melodie zaczęła przesypiać
całe noce. Od tamtej pory były jak siostry. Czarodziejka księżyca postarała się
nawet o to, by móc się uczyć w Alfei na jednym roku z Melodie. Choć nie obyło
się bez straty jednego laboratorium
Moon zamknęła oczy i jeszcze raz przypomniała sobie okres
kiedy obie były jeszcze dziewczynkami . Wspólne zabawy w królewskich ogrodach,
odkrywanie nowych tajemnych przejść w zamku i niecierpliwe oczekiwanie na
posłańca przynoszącego wieści z ogarniętej wojną, planety muzyki. Wieści raz
były dobre, a raz złe, ale dopóki Melodie dostawała listy od swoich rodziców
wszystko było dobrze. Ale któregoś dnia ten list został podpisany tylko przez
jedną osobę.
Moon i Melodie zbiegły
po kamiennych, schodach śmiejąc się głośno. Wpadły do jadalni i stanęły jak
rażone piorunem. W środku zamiast typowego porannego rozgardiaszu, panowała
cisza. Piętnastoletni Sol i jego siostra bliźniaczka Star, dłubali bez żadnego
celu w swoich owsiankach. Ojciec Moon chodził w tę i z powrotem, a na jego
twarzy wypisana była złość na własną bezsilność. Tylko matka czarodziejki
księżyca, siedziała przy stole i pochlipywała cicho.
─ Co jest? – zapytała
Moon ze zdziwieniem przyglądając się członkom swojej rodziny. Ale zaledwie o
rok młodsze Melodie dobrze wiedziała co się stało. Dziewczynka prze chwilę
stała nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. Jej usta drżały
niebezpiecznie, a oczy miała dziwnie przemglone. W pewnej chwili podbiegła do
stołu, porwała leżącą na nim niebieską kopertę, po czym wybiegła przyciskając
ją mocno do piersi. Moon pobiegła za nią.
Dziewczyna pokręciła głową i próbując odgonić czarne myśli,
wróciła do rysunku. Przez kolejne dwadzieścia minut kreśliła zawzięcie
zapełniając kolejne białe plany na papierze. Po pewnym czasie jej rysunki
pokrywały już całą wolną przestrzeń i tylko geniusz mógłby się w nich odnaleźć.
─ Zadanie wykonane─ wyszeptała, z dumą patrząc na swoje
dzieło.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, a
do pokoju wkroczyła Rose. Jak zwykle jej szare włosy były związane w dwa
długie, idealnie uczesane kucyki, a okrągłe okulary na jej nosie, były
nieskazitelnie czyste. Za nią, po cichutku, w dreptała Sofia. Ze swoim niezbyt
pokaźnym wzrostem, prostymi brązowymi włosami i szarą sukienką, w ogóle nie
rzucała się w oczy i na początku Moon w ogóle jej nie zauważyła.
─Wstajemy dziewczęta! – krzyknęła Rose ściągając kołdrę z
Melodie. Ta popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem po czym niechętnie wyjęła
spod głowy poduszkę i rzuciła ją w kierunku czarodziejki sztuki. Niestety
chybiła.
─ Chyba skończyły ci się poduszki? – zaśmiała się Moon
patrząc na zaspaną przyjaciółkę. Dziewczyna tylko przewróciła oczami.
─ Oświeci mnie ktoś, po co budzicie mnie o tak morderczej
porze? – zapytała zwlekając się z łóżka. Rose posłała jej karcące spojrzenie.
Trzymając głowę wysoko i wpatrując się mądrym wzrokiem w przyjaciółki, zaczęła
przechadzać się po pokoju.
─ Jak zapewne wiecie dzisiaj jest ostatnia sobota września,
a co za tym idzie najprawdopodobniej ostatni tak ciepły weekend aż do wiosny.
─ I…
─ I jest to nasza ostatnia szansa na porządnie spędzony
weekend. – Rose chwyciła Moon za ramion i potrząsnęła nią mocno. – Już wszystko
dokładnie zaplanowałam. Najpierw pójdziemy do parku, potem odwiedzimy centrum
handlowe, a pod wieczór spotkamy się z chłopakami w kawiarni.
─ Czy ty zaplanowałaś nam już całe życie? – Lekko przerażona
Moon popatrzyła na przyjaciółkę jakby ta była jakimś dziwnym stworzenie.
─ Z grubsza tak. – Czarodziejka sztuki wzruszyła ramionami.
– To co? Zgadzacie się?
Dziewczyny wymieniły ze sobą ironiczne spojrzenia.
Przyzwyczaiły się do tak wyglądających dni i dobrze wiedziały, że plan Rose i
tak prędzej czy później szlak trafi.
─Ja tam nie mam nic przeciwko─ powiedziała Moon zwijając
swój projekt. Melodie tylko pokiwała głową na znak, że się zgadza po czym
porwała leżący obok łóżka ręcznik i wyszła z pokoju.
─ A ty Sofia? – zapytała Rose.
─ Chyba może być – wyszeptała Sofia wpatrując się w czubki
swoich butów.
─ To mamy plan na cały dzień!
***
Waves siedział na ławce w parku i w skupieniu wpatrywał się
w dwie wiewiórki, które z zapałem zbierały żołędzie po drugiej stronie alejki.
Oczywiście mógłby robić coś pożytecznego, ale zupełnie nie wiedział co by to
mogło być. Nie miał jeszcze scenariusza, nikogo w mieście nie znał, a jakoś nie
miał na zwiedzanie. Tak więc postanowił, że po prostu posiedzi sobie w parku i
po nic nie robi. To też jest jakieś zajęcie.
W pewnym momencie do jego uszu dotarł czyjś krzyk. Chłopak
rozglądnął się dookoła próbując zidentyfikować źródło dźwięku. Dopiero po paru
sekundach dostrzegł młodą parę stojąc jakieś dwieście metrów od niego. W ich
stronę, na dwóch olbrzymich, kurzych łapkach, biegł olbrzymi potwórz
przypominający ptaka. Cały pokryty był czerwonym opierzeniem, a z szerokiego
dzioba wydobywały się obłoki dymu. Za nim, w pewnej odległości, rozróbę robiły
dwa podobne stworzenia. Podpalały drzewa, rozganiały ludzi i wywoływały ogólną
panikę.
Waves zaczął biec w tamtą stronę jednocześnie przywołując
swój kostur. Miał go od zawsze i dobrze wiedział, że w starciu z tymi potworami
tylko przy pomocy magii, może coś zdziałać. Posłał wiec promień jasnego
zielonego światła w stronę potwora. Stwór odskoczył w bok z głośnym rykiem, po
czym zaczął biec w stronę Waves’a. Chłopak posłał w jego stronę jeszcze jedną
wiązkę energii tym razem trafiając w głowę. Stworzenie przewróciło się na plecy
rycząc przeraźliwie. Jego dwaj po bratańcy zostawili resztę ludzi i pobiegli
pomóc koledze.
Waves przełknął ślinę i zaczął się szybko cofać. Jednak
potwory zbliżały się nieubłaganie. Próbował trafić je swoją magią, ale one
robiły dość toporne uniki.
Nagle srebrny promień trafił jednego z nich, a drugi oberwał
fioletowym. Obydwa padły na ziemie skrzecząc przeraźliwie machając w powietrzu pazurami. Kiedy udało im
się podnieść, odbiegły w kierunku drzew i zniknęły w lesie. Trzeci potwór też
gdzieś wyparował.
Waves odetchnął z ulgą i zaczął się rozglądać, za źródłem
tych dziwnych promieni. Nikogo jednak nie dostrzegł. A przynajmniej nie na
ziemi, bo gdy spojrzał w górę zobaczył w oddali dwie czarodziejki unoszące się
na tle nieba. Jedna z nich miała blond włosy związane w dwa kucyki, srebrne
skrzydła w kształcie księżyca i krótką sukienkę w tym samym kolorze. W drugiej,
chłopak z trudem rozpoznał… Melodie. Z przedłużonymi włosami związanymi w luźny
warkocz, w krótkich, błyszczących fioletowych spodenkach i granatowym topie,
wyglądała jak nie ona.
─ Cześć! – zawołała zlatując na ziemię. Jej przyjaciółka
tylko uśmiechnęła się drwiąco i odleciała w stronę przerażonych ludzi.
─ Hej! – Waves nadal był lekko zszokowany tym spotkaniem.
Melodie za to wyglądała jakby w ogóle nie zdziwiło ją to spotkanie. Jedynie na
widok kosturu w ręce Waves ’a lekko zmarszczyła brwi.
─ Jesteś czarodziejem? – zapytała.
─ A ty czarodziejką? – Dziewczyna pokiwała głową i pstryknęła
palcami by wrócić do swojej normalnej postaci.
─ Nieźle sobie poradziłeś z tym potworem.
─ Bez twojej pomocy zostałaby ze mnie tylko grzanka. –
Melodie zaśmiała się głośno.
─ Muszę wracać, bo jeszcze Moon zaczynie wymyślać jakąś
własną teorię – powiedziała i odbiegła w stronę ludzi.
A Waves znów stał na środku nie wiedząc co ma zrobić.
***
Kawiarenka w której mieli się spotkać pełna była ludzi.
Wszyscy czekali na wieczorny pokaz Niesamowitego Janusa, iluzjonisty, który
zdobył sławę pokazując ludziom, że można wykonywać niezwykłe rzeczy, także bez
magii. Dziewczyny z trudem znalazły jakieś miejsce. Gdy dziesięć minut później
dołączyli do nich specjaliści, prawie każdy metr kwadratowy zajęty był przez
ludzi.
─ Twój ojciec jest straszny─ stwierdził Jack opadając na
krzesło przy stole czarodziejek. Obok niego, nie odrywając wzroku od swojego
laptopa, usiadł Rayan.
─ Oj, na pewno nie jest aż tak źle. – Melodie spojrzała na
nich z drwiącym uśmiechem, jednocześnie kopiąc w kostkę, chichrającą się Moon.
─ Jest fatalnie. Ostatnie cztery godziny spędziliśmy na
bieganiu po lesie z plecakami. Nóg nie czuję!
Mel pokręciła głową uśmiechając się chytrze. Już dawno
przestała przejmować się tym co uczniowie Czerwonej Fontanny mówili o metodach
nauczania jej ojca. Zresztą sami przed sobą musieli przyznać, że po tym jak
Riven dołączył do kadry, ich wyniki znacznie się polepszyły. A Jack po prostu
lubił sobie ponarzekać.
─ A gdzie jest Aron? – zapytała starając się zmienić temat.
Wszyscy zaczęli się rozglądać, ale nigdzie nie mogli dostrzec przyjaciela. Było
to wyjątkowo dziwne ponieważ Aron miał ponad dwa metry wzrostu, długie
patykowate ręce, czarne włosy i skośne oczy. Trudno było go przegapić. W
przeciwieństwie do rudowłosego, wiecznie żywego Jacka, Aron był raczej spokojny
i często ostudzał zapał jego kumpla, co doprowadzało go do szewskiej pasji.
─ Tam jest─ wyszeptała Sofia wskazując głową jakieś miejsce
za Melodie. Dziewczyna odwróciła się i doznała wstrząsu. Aron stał sobie
spokojnie pod barem i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z… Waves’em.
─ Ej, czy to nie jest przypadek ten twój Romeo? – Moon
trąciła przyjaciółkę ramieniem. Ta tyko popatrzyła na nią nieprzytomnym
wzrokiem i starając się nikogo nie zabić zaczęła przepychać się w stronę
chłopaków.
─ Melodie! – Aron w końcu dostrzegł przyjaciółkę. Mel
uśmiechnęła się do niego szeroko po czym podeszła do Waves’a.
─ Widzę, że już poznałeś Arona. – Waves pokiwał głową, po
czym wcisnął do rąk Melodie gruby plik kartek. Dziewczyna zmarszczyła brwi i
niepewnie spojrzała na pierwszą stronę. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała,
że trzyma w dłoniach scenariusz, który teoretycznie powinna zobaczyć tego
wieczoru w swojej skrzynce.
─ Twój kolega zobaczył jak go przeglądam i chyba przypomniał
sobie, że ty też masz w tym grać. – Oczy czarodzieja błyszczały wesoło. –
Spójrz na następną stronę, to powinno cię zainteresować.
Melodie posłusznie przewróciła kartkę, a jej oczy
rozszerzyły się jeszcze bardziej. Miała przed sobą wypisane wszystkie role i
przydzielone do nich rolę. Z drżącym sercem odnalazła swoje nazwisko. Prawie
padła na zawał gdy zobaczyła wydrukowane na czarno imię postaci.
─ Gram Nale─ powiedziała drżącym głosem. – A ty… ─ gdy
odnalazła Waves’a na liście doznała
kolejnego wstrząsu. Zamrugała parę razy powiekami sprawdzając czy się
przewidziała, ale nie – to słowo nadal tam było. – Grasz Simbe!?
Waves pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko. Chciał jeszcze
coś dodać, ale w tym momencie przez tłum przepchała się Moon. Włosy miała w
„artystycznym” nieładzie, a gdzieś po drodze zgubiła spinkę.
─ Melodie! – dziewczyna ofuknęła przyjaciółkę─ Dlaczego nie
zaprosisz swojego kolego do nas? Przecież widzisz jak kiepsko widać stąd scenę.
– Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Moon już dawno byłaby martwa. Ale Moon chyba
nie załapała o co chodzi, bo nadal uśmiechała się szeroko
─ Jak chcesz, to możesz z nami usiąść – powiedziała w końcu
Mel nie chcąc kłócić się przyjaciółką. – Tylko od razu informuję, że moi
przyjaciele nie są normalni.
─ Ja też normalnością nie grzeszę – zaśmiał się Waves.
Dziewczyna wzruszyła ramionami po czym zaczęła przepychać się przez tłum. Do
stolika dotarli w momencie kiedy normalne światła zgasły, a na scenie zapaliły
się ogromne reflektory. Melodie szybko przedstawiła Waves’a reszcie przyjaciół
po czym wszyscy w ciszy zaczęli wyczekiwać występu. Nawet Rayan oderwał się od
swojego komputera.
Nagle na scenie coś huknęły i jakby znikąd, pojawił się na
niej człowiek. Był to niski, chuderlawy mężczyzna o twarzy szczurka i płowych
włosach. Mimo niezbyt pokaźnej postury, jego wizerunek robił wrażenie. Ubrany w
czarny smoking, długą czarną pelerynę z czerwona podszewką i wysoki cylinder,
pokazywał wszystkim, że to on teraz rządzi tą sceną.
Niesamowity Janus ukłonił się publiczności, po czym rozłożył
szeroko ręce i krzyknął donośnym głosem:
─ Przedstawienie czas zacząć!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz