piątek, 2 października 2015

Rozdział 2

Gdzieś w wszechświecie, na którejś planecie, znajduje się wyspa. Na tej wyspie stoi nieduży dwór otoczony lasem. Od lat jest zamknięty na głucho. Winorośl porosła mur wokół niego, a ogród w środku stał się dziki i nieprzyjazny. W dworze jest biblioteka z wieloma książkami pokrytymi kurzem. Ale to nie one są najciekawsze.
Na środku pomieszczenia stoi gablota, a w niej leży miecz. Złota rękojeść zdobiona jest kwiecistymi wzorami, a na lśniącej główni ktoś wyrył runy. Dzięki temu ostrze to jest bardzo potężne i bardzo niebezpieczne.
Przez wiele stuleci miecz leżał w uśpieniu, nie tykany przez nikogo. Jednak tej nocy stało się coś, co sprawiło, że magia znowu wypełniła stal, a runy rozbłysły jasnym światłem.
Nastał nowy wiek.
Wiek wojny.
***
Słońce dopiero co wzeszło. Pojedyncze promienie światła zdołały przebić się przez grube kotary, oświetlając pokój dwóch czarodziejek. Jedna z nich już nie spała. Moon siedziała przy swoim biurku i z zapałem kreśliła coś na dużej kartce papieru. Rysunek nie była ani za ładny ani za kolorowy, ale nie taki był jego cel. Tu i ówdzie opatrzony krótkimi komentarzami, miał służyć temu kto odważy się zrealizować ten niecodzienny plan. A czarodziejka dobrze znała taką osobę.
W pewnym momencie dziewczyna pochyliła się bardziej do przody i przez przypadek kopnęła metalowy kosz. Ten przewrócił się na ziemie i wytoczył się spod biurka, robiąc przy tym niemiłosierny hałas.
Sekundę później nad głową Moon przeleciała poduszka. Czarodziejka parsknęła śmiechem i zerknęła na Melodie, która tylko przewrócił się na drugą stronę naciągając kołdrę na głowę. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem po czym z szuflady biurka wyjęła mały kalendarzyk. Nigdy nie powiedziała przyjaciółce o tym, że nadal notuje, które noce Mel przespała spokojnie, a kiedy budziły ją koszmary. Na szczęście tych drugich było coraz mniej. Aż za dobrze pamiętała czasy kiedy obydwie mieszkały na zamku na Solari. Prawie każdej nocy Moon była budzona przez krzyki Melodie, której śniły się koszmary. Obecność najlepszej przyjaciółki bardzo jej pomagała, więc w końcu księżniczka postanowiła, że będą sypiać w jednym pokoju. Wkrótce Melodie zaczęła przesypiać całe noce. Od tamtej pory były jak siostry. Czarodziejka księżyca postarała się nawet o to, by móc się uczyć w Alfei na jednym roku z Melodie. Choć nie obyło się bez straty jednego laboratorium
Moon zamknęła oczy i jeszcze raz przypomniała sobie okres kiedy obie były jeszcze dziewczynkami . Wspólne zabawy w królewskich ogrodach, odkrywanie nowych tajemnych przejść w zamku i niecierpliwe oczekiwanie na posłańca przynoszącego wieści z ogarniętej wojną, planety muzyki. Wieści raz były dobre, a raz złe, ale dopóki Melodie dostawała listy od swoich rodziców wszystko było dobrze. Ale któregoś dnia ten list został podpisany tylko przez jedną osobę.
Moon i Melodie zbiegły po kamiennych, schodach śmiejąc się głośno. Wpadły do jadalni i stanęły jak rażone piorunem. W środku zamiast typowego porannego rozgardiaszu, panowała cisza. Piętnastoletni Sol i jego siostra bliźniaczka Star, dłubali bez żadnego celu w swoich owsiankach. Ojciec Moon chodził w tę i z powrotem, a na jego twarzy wypisana była złość na własną bezsilność. Tylko matka czarodziejki księżyca, siedziała przy stole i pochlipywała cicho.
─ Co jest? – zapytała Moon ze zdziwieniem przyglądając się członkom swojej rodziny. Ale zaledwie o rok młodsze Melodie dobrze wiedziała co się stało. Dziewczynka prze chwilę stała nieruchomo, wpatrując się w jakiś punkt na ścianie. Jej usta drżały niebezpiecznie, a oczy miała dziwnie przemglone. W pewnej chwili podbiegła do stołu, porwała leżącą na nim niebieską kopertę, po czym wybiegła przyciskając ją mocno do piersi. Moon pobiegła za nią.
Dziewczyna pokręciła głową i próbując odgonić czarne myśli, wróciła do rysunku. Przez kolejne dwadzieścia minut kreśliła zawzięcie zapełniając kolejne białe plany na papierze. Po pewnym czasie jej rysunki pokrywały już całą wolną przestrzeń i tylko geniusz mógłby się w nich odnaleźć.
─ Zadanie wykonane─ wyszeptała, z dumą patrząc na swoje dzieło.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wkroczyła Rose. Jak zwykle jej szare włosy były związane w dwa długie, idealnie uczesane kucyki, a okrągłe okulary na jej nosie, były nieskazitelnie czyste. Za nią, po cichutku, w dreptała Sofia. Ze swoim niezbyt pokaźnym wzrostem, prostymi brązowymi włosami i szarą sukienką, w ogóle nie rzucała się w oczy i na początku Moon w ogóle jej nie zauważyła. 
─Wstajemy dziewczęta! – krzyknęła Rose ściągając kołdrę z Melodie. Ta popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem po czym niechętnie wyjęła spod głowy poduszkę i rzuciła ją w kierunku czarodziejki sztuki. Niestety chybiła.
─ Chyba skończyły ci się poduszki? – zaśmiała się Moon patrząc na zaspaną przyjaciółkę. Dziewczyna tylko przewróciła oczami.
─ Oświeci mnie ktoś, po co budzicie mnie o tak morderczej porze? – zapytała zwlekając się z łóżka. Rose posłała jej karcące spojrzenie. Trzymając głowę wysoko i wpatrując się mądrym wzrokiem w przyjaciółki, zaczęła przechadzać się po pokoju.
─ Jak zapewne wiecie dzisiaj jest ostatnia sobota września, a co za tym idzie najprawdopodobniej ostatni tak ciepły weekend aż do wiosny.
─ I…
─ I jest to nasza ostatnia szansa na porządnie spędzony weekend. – Rose chwyciła Moon za ramion i potrząsnęła nią mocno. – Już wszystko dokładnie zaplanowałam. Najpierw pójdziemy do parku, potem odwiedzimy centrum handlowe, a pod wieczór spotkamy się z chłopakami w kawiarni.
─ Czy ty zaplanowałaś nam już całe życie? – Lekko przerażona Moon popatrzyła na przyjaciółkę jakby ta była jakimś dziwnym stworzenie.
─ Z grubsza tak. – Czarodziejka sztuki wzruszyła ramionami. – To co? Zgadzacie się?
Dziewczyny wymieniły ze sobą ironiczne spojrzenia. Przyzwyczaiły się do tak wyglądających dni i dobrze wiedziały, że plan Rose i tak prędzej czy później szlak trafi.
─Ja tam nie mam nic przeciwko─ powiedziała Moon zwijając swój projekt. Melodie tylko pokiwała głową na znak, że się zgadza po czym porwała leżący obok łóżka ręcznik i wyszła z pokoju.
─ A ty Sofia? – zapytała Rose.
─ Chyba może być – wyszeptała Sofia wpatrując się w czubki swoich butów.
─ To mamy plan na cały dzień!
***
Waves siedział na ławce w parku i w skupieniu wpatrywał się w dwie wiewiórki, które z zapałem zbierały żołędzie po drugiej stronie alejki. Oczywiście mógłby robić coś pożytecznego, ale zupełnie nie wiedział co by to mogło być. Nie miał jeszcze scenariusza, nikogo w mieście nie znał, a jakoś nie miał na zwiedzanie. Tak więc postanowił, że po prostu posiedzi sobie w parku i po nic nie robi. To też jest jakieś zajęcie.
W pewnym momencie do jego uszu dotarł czyjś krzyk. Chłopak rozglądnął się dookoła próbując zidentyfikować źródło dźwięku. Dopiero po paru sekundach dostrzegł młodą parę stojąc jakieś dwieście metrów od niego. W ich stronę, na dwóch olbrzymich, kurzych łapkach, biegł olbrzymi potwórz przypominający ptaka. Cały pokryty był czerwonym opierzeniem, a z szerokiego dzioba wydobywały się obłoki dymu. Za nim, w pewnej odległości, rozróbę robiły dwa podobne stworzenia. Podpalały drzewa, rozganiały ludzi i wywoływały ogólną panikę.
Waves zaczął biec w tamtą stronę jednocześnie przywołując swój kostur. Miał go od zawsze i dobrze wiedział, że w starciu z tymi potworami tylko przy pomocy magii, może coś zdziałać. Posłał wiec promień jasnego zielonego światła w stronę potwora. Stwór odskoczył w bok z głośnym rykiem, po czym zaczął biec w stronę Waves’a. Chłopak posłał w jego stronę jeszcze jedną wiązkę energii tym razem trafiając w głowę. Stworzenie przewróciło się na plecy rycząc przeraźliwie. Jego dwaj po bratańcy zostawili resztę ludzi i pobiegli pomóc koledze.
Waves przełknął ślinę i zaczął się szybko cofać. Jednak potwory zbliżały się nieubłaganie. Próbował trafić je swoją magią, ale one robiły dość toporne uniki.
Nagle srebrny promień trafił jednego z nich, a drugi oberwał fioletowym. Obydwa padły na ziemie skrzecząc przeraźliwie  machając w powietrzu pazurami. Kiedy udało im się podnieść, odbiegły w kierunku drzew i zniknęły w lesie. Trzeci potwór też gdzieś wyparował.
Waves odetchnął z ulgą i zaczął się rozglądać, za źródłem tych dziwnych promieni. Nikogo jednak nie dostrzegł. A przynajmniej nie na ziemi, bo gdy spojrzał w górę zobaczył w oddali dwie czarodziejki unoszące się na tle nieba. Jedna z nich miała blond włosy związane w dwa kucyki, srebrne skrzydła w kształcie księżyca i krótką sukienkę w tym samym kolorze. W drugiej, chłopak z trudem rozpoznał… Melodie. Z przedłużonymi włosami związanymi w luźny warkocz, w krótkich, błyszczących fioletowych spodenkach i granatowym topie, wyglądała jak nie ona.
─ Cześć! – zawołała zlatując na ziemię. Jej przyjaciółka tylko uśmiechnęła się drwiąco i odleciała w stronę przerażonych ludzi.
─ Hej! – Waves nadal był lekko zszokowany tym spotkaniem. Melodie za to wyglądała jakby w ogóle nie zdziwiło ją to spotkanie. Jedynie na widok kosturu w ręce Waves ’a lekko zmarszczyła brwi.
─ Jesteś czarodziejem? – zapytała.
─ A ty czarodziejką? – Dziewczyna pokiwała głową i pstryknęła palcami by wrócić do swojej normalnej postaci.
─ Nieźle sobie poradziłeś z tym potworem.
─ Bez twojej pomocy zostałaby ze mnie tylko grzanka. – Melodie zaśmiała się głośno.
─ Muszę wracać, bo jeszcze Moon zaczynie wymyślać jakąś własną teorię – powiedziała i odbiegła w stronę ludzi.
A Waves znów stał na środku nie wiedząc co ma zrobić.
***
Kawiarenka w której mieli się spotkać pełna była ludzi. Wszyscy czekali na wieczorny pokaz Niesamowitego Janusa, iluzjonisty, który zdobył sławę pokazując ludziom, że można wykonywać niezwykłe rzeczy, także bez magii. Dziewczyny z trudem znalazły jakieś miejsce. Gdy dziesięć minut później dołączyli do nich specjaliści, prawie każdy metr kwadratowy zajęty był przez ludzi.
─ Twój ojciec jest straszny─ stwierdził Jack opadając na krzesło przy stole czarodziejek. Obok niego, nie odrywając wzroku od swojego laptopa, usiadł Rayan.
─ Oj, na pewno nie jest aż tak źle. – Melodie spojrzała na nich z drwiącym uśmiechem, jednocześnie kopiąc w kostkę, chichrającą się Moon.
─ Jest fatalnie. Ostatnie cztery godziny spędziliśmy na bieganiu po lesie z plecakami. Nóg nie czuję!
Mel pokręciła głową uśmiechając się chytrze. Już dawno przestała przejmować się tym co uczniowie Czerwonej Fontanny mówili o metodach nauczania jej ojca. Zresztą sami przed sobą musieli przyznać, że po tym jak Riven dołączył do kadry, ich wyniki znacznie się polepszyły. A Jack po prostu lubił sobie ponarzekać.
─ A gdzie jest Aron? – zapytała starając się zmienić temat. Wszyscy zaczęli się rozglądać, ale nigdzie nie mogli dostrzec przyjaciela. Było to wyjątkowo dziwne ponieważ Aron miał ponad dwa metry wzrostu, długie patykowate ręce, czarne włosy i skośne oczy. Trudno było go przegapić. W przeciwieństwie do rudowłosego, wiecznie żywego Jacka, Aron był raczej spokojny i często ostudzał zapał jego kumpla, co doprowadzało go do szewskiej pasji.
─ Tam jest─ wyszeptała Sofia wskazując głową jakieś miejsce za Melodie. Dziewczyna odwróciła się i doznała wstrząsu. Aron stał sobie spokojnie pod barem i jak gdyby nigdy nic rozmawiał z… Waves’em.
─ Ej, czy to nie jest przypadek ten twój Romeo? – Moon trąciła przyjaciółkę ramieniem. Ta tyko popatrzyła na nią nieprzytomnym wzrokiem i starając się nikogo nie zabić zaczęła przepychać się w stronę chłopaków.
─ Melodie! – Aron w końcu dostrzegł przyjaciółkę. Mel uśmiechnęła się do niego szeroko po czym podeszła do Waves’a.
─ Widzę, że już poznałeś Arona. – Waves pokiwał głową, po czym wcisnął do rąk Melodie gruby plik kartek. Dziewczyna zmarszczyła brwi i niepewnie spojrzała na pierwszą stronę. Dopiero po kilku sekundach zrozumiała, że trzyma w dłoniach scenariusz, który teoretycznie powinna zobaczyć tego wieczoru w swojej skrzynce.
─ Twój kolega zobaczył jak go przeglądam i chyba przypomniał sobie, że ty też masz w tym grać. – Oczy czarodzieja błyszczały wesoło. – Spójrz na następną stronę, to powinno cię zainteresować.
Melodie posłusznie przewróciła kartkę, a jej oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej. Miała przed sobą wypisane wszystkie role i przydzielone do nich rolę. Z drżącym sercem odnalazła swoje nazwisko. Prawie padła na zawał gdy zobaczyła wydrukowane na czarno imię postaci.
─ Gram Nale─ powiedziała drżącym głosem. – A ty… ─ gdy odnalazła Waves’a  na liście doznała kolejnego wstrząsu. Zamrugała parę razy powiekami sprawdzając czy się przewidziała, ale nie – to słowo nadal tam było. – Grasz Simbe!?
Waves pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko. Chciał jeszcze coś dodać, ale w tym momencie przez tłum przepchała się Moon. Włosy miała w „artystycznym” nieładzie, a gdzieś po drodze zgubiła spinkę.
─ Melodie! – dziewczyna ofuknęła przyjaciółkę─ Dlaczego nie zaprosisz swojego kolego do nas? Przecież widzisz jak kiepsko widać stąd scenę. – Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Moon już dawno byłaby martwa. Ale Moon chyba nie załapała o co chodzi, bo nadal uśmiechała się szeroko
─ Jak chcesz, to możesz z nami usiąść – powiedziała w końcu Mel nie chcąc kłócić się przyjaciółką. – Tylko od razu informuję, że moi przyjaciele nie są normalni.
─ Ja też normalnością nie grzeszę – zaśmiał się Waves. Dziewczyna wzruszyła ramionami po czym zaczęła przepychać się przez tłum. Do stolika dotarli w momencie kiedy normalne światła zgasły, a na scenie zapaliły się ogromne reflektory. Melodie szybko przedstawiła Waves’a reszcie przyjaciół po czym wszyscy w ciszy zaczęli wyczekiwać występu. Nawet Rayan oderwał się od swojego komputera.
Nagle na scenie coś huknęły i jakby znikąd, pojawił się na niej człowiek. Był to niski, chuderlawy mężczyzna o twarzy szczurka i płowych włosach. Mimo niezbyt pokaźnej postury, jego wizerunek robił wrażenie. Ubrany w czarny smoking, długą czarną pelerynę z czerwona podszewką i wysoki cylinder, pokazywał wszystkim, że to on teraz rządzi tą sceną.
Niesamowity Janus ukłonił się publiczności, po czym rozłożył szeroko ręce i krzyknął donośnym głosem:
─ Przedstawienie czas zacząć!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz