sobota, 3 października 2015

Rozdział 6

Blade promienie słońca przedzierały się z trudem przez warstwę szarych chmur. Riven stał oparty o ścianę jednego z walących się budynków i z pewnej odległości, przyglądał się kramowi starej Berty. Na przenośnym drewnianym stole, staruszka wyłożyła słoje z domowymi przetworami, ręcznie tkane serwetki i koszyki wypełnione owocami. Sama usiadła na chwiejącym się taborecie, by czekając na klientów, zdobić kolejne kawałki materiału.
Były specjalista przyglądał się jej już od dziesięciu minut. Nie wyglądała na kogoś kto mógł mieć informacje na temat Johna i jego bandy. Była raczej krępa i niska, a krótkie siwe włosy chowała pod kolorową chustą. Choć wydawała się być tylko bezbronną staruszką, to Riven dobrze wiedział jak wielkim szacunkiem darzyli ją mieszkańcy dzielnicy. Jak przez mgłę pamiętał swoją matkę, która po kolejnej nocy wypełnionej alkoholem, udawała się do Bery by odświeżyć swój umysł. A potem znów się upić.
Mocniej nasunął na twarz czapkę po czym zdecydowanym krokiem, przeszedł na drugą stronę ulicy. Schował się w jednej z ciemnych bram, by nie rzucać się w oczy. Jeszcze przez chwilę przypatrywał się Bercie, oceniając swoje szansę na zdobycie jakichkolwiek informacji.
Już chciał ruszyć, gdy poczuł, że ktoś chwyta go za ramię. Szarpną ciałem próbując wyrwać się z ucisku. Nic to jednak nie dało. Ten kto go trzymał, był większy i silniejszy od niego. Mocno przycisnął go do ściany, nie dając żadnych szans na ucieczkę.
─ Nie wierć się tak, nic ci nie zrobię – zarechotał napastnik.
─ Tytus? – Riven rozluźnił się słysząc znajomy głos. Jego stary współlokator z sierocińca uśmiechnął się szeroko odsłaniając klawiaturę złotych zębów. Miał śniadą cerę, która delikatnie błyszczała w słońcu i ciemnobrązowe, prawie czarne oczy. Mimo przekroczenia czterdziestki jego włosy nadal były smoliście czarne. Tylko nieduża blizna po oparzeniu, oszpecała przystojną twarz.
─ Miło cię widzieć, stary. – Tytus poklepał go po ramionach, rechocząc wesoło.
Gdzieś obok rozległ się odgłos włączanego silnika. Ktoś uparcie próbował uruchomić nie do końca działający samochód. Klną przy tym głośno i siarczyście sprawiając, że zdenerwowani mieszkańcy podupadłej kamieniczki zaczęli wyglądać z okien, próbując zidentyfikować źródło hałasu.
Tytus zmarszczył czoło zniesmaczony takim obrotem spraw. Pociągnął Rivena za rękę i siłą wepchnął go do jednej z ciemnych piwniczek. Były specjalista prawie zleciał ze schodów, kiedy stracił równowagę na chybotliwym drewnianym stopniu.
Zeszli do niedużego ciemnego pomieszczenia. Tytus zapalił starą lampę gazową i powiesił ją nad drewnianym, obdrapanym stole. Wokół nich stały lekko pordzewiałe, metalowe półki, po brzegi wypełnione różnymi papierami i dziwnymi przedmiotami. Na jednej ze ścian wisiał kiczowaty zegar z kukułką, a obok niego ktoś postawił starą strzelbę. Z papierowego pudła mężczyzna wyjął dwa kieliszki i butelkę z nalewką.
─ Wiem gdzie jest twoja córunia – powiedział nalewając ciemno-bordowy płyn. Riven popatrzył na niego zmęczonym wzrokiem i niechętnie sięgnął po alkohol. Wiedział, że wszelkie rozmowy Tytus prowadzi tylko przy dobrej whisky lub nalewce z wiśni.
─ Niby skąd? – prychnął podnosząc do ust kieliszek. Mężczyzna uśmiechnął się chytrze i zakręcił butelkę.
─ Człowiek dla którego pracuję, ostatnio nie może się doprosić zwrotu pieniędzy od Johna i jego bandy… ─ Riven prychnął z dezaprobatą. A więc Tytus nadal pracuje dla tutejszej mafii. Zaczynał jako chłopiec na posyłki, a teraz jednym z przybocznych szefa. Spodziewał się takiego obrotu spraw.
─ I co to niby ma wspólnego z Melodie? – zapytał odchylając się na krześle.
─ Spokojnie daj mi skończyć. – Dolał sobie jeszcze trochę nalewki. – Chcąc mieć ich na oku, szef założył w ich statku nieduży nadajnik GPS. Dzięki temu wie gdzie się znajdują i czy przypadkiem nie uciekną od niego. Sprawdziłem ten nadajnik. Jeśli nie nawalił to John odwiedził jedną z świątyń na Callisto. A żeby do niej wejść potrzebna jest obecność czarodziejki.
Riven poderwał się gwałtownie. To na pewno był właściwy trop, po prostu to wiedział, był o tym święcie przekonany. Musiał jak najszybciej dostać się na Callisto. Jeśli ci okrutnicy coś zrobią Melodie to… Nawet nie chciał o tym myśleć! Nigdy by sobie tego nie wybaczył. Była w końcu jedyną ważną osobą w jego życiu. Od czasu wojny trząsł się o jej życie jeszcze bardziej. Nie mógł przecierpieć tego, że zostawili ją wtedy w stolicy zamiast od razu wysłać do przyjaciół. Choć teoretycznie wtedy wszyscy mówili, że to najrozsądniejsze rozwiązanie. Dzieci pod opieką wykwalifikowanego personelu miały być bezpieczne. Nikt się nie spodziewał, ze będą musiały uciekać w góry.
Mężczyzna nadal przezywa w koszmarach moment kiedy razem z Musą dowiedzieli się o atakach na miasto. W tym momencie czuł podobny strach i żal do samego siebie, jak te osiem lat temu. Ale tym razem może coś zrobić by ocalić Melodie.
─ Załatw mi transport na Callisto.
Tytus uśmiechnął się triumfalnie.
***
Przez całą drogę na Callisto, Waves był jakiś otępiały. Nie docierały do niego ani piękne widoki, ani odgłosy zbliżającej się zamieci śnieżnej, ani przeraźliwe zimno na zewnątrz. Miał wrażenie, że żyje w jakimś innym świecie, a to wszystko to tylko zły sen. Nie wiedział dlaczego tak jest. Nie uświadomił sobie jeszcze jak bardzo zależy mu na Melodie.
To nie był pierwszy raz gdy tak się czuł. Ponad sześć lat temu obudził się w szpitalnym łóżku z podobnym uczuciem. Miał obandażowaną głowę i złamaną nogę. Dopiero po paru godzinach przypomniał sobie co się stało – przeżył atak terrorystyczny na nowojorskie metro. Niestety jego rodzice nie mieli tyle szczęści.
Chłopak jak przez mgłę pamiętał prę następnych tygodni. Wyjście ze szpitala, pogrzeb rodziców, przeprowadzkę do rodziny zastępczej, przemówienie ważnych polityków i opuszczoną do połowy masztu flagę – to wszystko było tylko niewyraźnym zdjęciem w jego pamięci. Nie chciał by  i tym razem skończyło to w ten sposób.
Gdy przybili na miejsce okazało się, że się spóźnili. Złoczyńcy już dawno odlecieli pozostawiając po sobie tylko zacierające się na śniegu ślady.
Waves wszedł niepewnym krokiem do świątyni. Ktoś zostawił otwarte wrota i w środku panowało przeraźliwe zimno. Szron porył ściany, a śnieg przykrył podłogę miękkim dywanem. Zimny wiatr wdarł się do środka wyjąc przeraźliwie.
Idąca obok niego Moon zadrżała zimna. A może to było co innego? Waves wyczuł wiszącą w powietrzu czarną magię i dobrze wiedział, że czarodziejka księżyca też ją czuję. Ktoś kto tu był na pewno nie miał dobrych zamiarów.
Dopiero po chwili zauważyli jakąś postać leżącą obok ołtarza. Była odwrócona do nich plecami, płatki śniegu pokryły jej ciało delikatną warstwą puchu. Kilka sekund zajęło im zorientowanie się z kim mają do czynienia.
─ Melodie! – krzyknęła Moon wyprzedzając jakąkolwiek reakcję chłopaka. Obydwoje podbiegli do ciała czarodziejki.
Dziewczyna była przemarznięta. Usta miała sine, z trudem łapała powietrze. Szron osadził się na jej powiekach i policzkach. Wyglądała jakby zaraz miała pożegnać się z tym światem raz na zawsze. Nawet odrobinę nie przypominała tej wesołej, charyzmatycznej czarodziejki, którą była jeszcze parę dni temu.
Moon położyła dłoń na czole dziewczyny i przesłała jej trochę ciepła. Serce Waves’ a zabiło mocniej gdy Mel zakaszlała płytko. Z trudem uniosła powieki i chyba chciała coś powiedzieć, ale była zbyt słaba by choć odrobinę otworzyć usta.
─ Musimy ją zabrać na statek – powiedziała Moon. Jej głos drżał, a w kącikach ust zbierały się łzy przerażenia.
Czarodziej pokiwał głową. Delikatnie podniósł dziewczynę starając się nic jej nie zrobić. Wydawała się być taka drobna, taka bezbronna. A przecież sam widział jak jednym zaklęciem powaliła na ziemię roboto─potwora. Nie mógł uwierzyć w to co się stało. Przecież nikt nie mógłby być tak okrutny, by doprowadzić czarodziejkę do takie stanu.
Na pokładzie statku było o wiele cieplej, więc oddech czarodziejki zaczął powoli wracać do normy. Moon i Jack postanowili przeszukać świątynie dokładniej, ale Waves nie chciał opuszczać Melodie. Został więc na statku. Siedział obok dziewczyny co chwilę zerkając na różne urządzenia monitorujące jej stan zdrowie. Wszystko wydawało się być w porządku. Czarodziejka zapadła w niespokojny sen, ale jej funkcje życiowe były w normie. Tylko co pewien czas jej ciałem wstrząsały drgawki, a z jej ust wydobywał się jęk przerażenia. Waves chwytał ją wtedy za rękę i uspokajał nucąc melodie zasłyszane w dzieciństwie. To pomagało.  
W końcu Moon i Jack wrócili. Moon była zdenerwowana tym, że nic nie znaleźli i co chwilę narzekała na wyjątkowo późną reakcję z ich strony, na prędkość statku i ogólnie na wszystko co tylko znalazło się w zasięgu jej umysł.
─ Najważniejsze, że Melodie jest bezpieczna – powiedział Jack próbując uspokoić czarodziejkę. Waves uśmiechnął się smutno. Specjalista miał racje. Czarodziejka żyła i to było najważniejsze.
***
Sofia, Rose, Rayan i Arlen stali przed Chmurną Wieżą i niepewnie wpatrywali się w przerażający budynek. Ciemnogranatowe chmury otoczyły spadzisty dach szkoły, a jasne błyskawice bezgłośnie przecinały niebo wokół niej.
─ Czarna magia – wyszeptała Rose poprawiając spadające z nosa okulary. Stojący obok niej Rayan wzdrygnął się z obrzydzeniem. Pomysł odwiedzenia „tej” szkoły coraz mniej mu się podobał. Nie bał się, ale czuł dziwną złowrogą energię otaczającą budynek. Podobnie zareagował Arlen.
Za to Sofia zupełnie nie zwróciła uwagi na komentarz przyjaciółki. Z nosem utkwionym w jednej z ksiąg, zaczęła iść w kierunku olbrzymich wrót. Jednak w chwili kiedy już prawie wkroczyła na szeroki kamienny mosty prowadzący do szkoły, coś jej przeszkodziło. Wpadała na niewidzialna barierę założona przez czarownicę. Odbiła się od niej i upadła, upuszczając książkę.
Kogoś rozśmieszyła ta sytuacja. Tuż nad ich głowami na jednym z granitowych słupów, siedziała najwyżej szesnastoletnia dziewczyna. Miała długie czerwone włosy z czarnymi pasemkami i fioletowe oczy. Ubrana w czarny to, czarne spodnie do kostek i wysokie glany, idealnie pasowała do wizerunku czarownicy. Na dodatek obok niej przysiadł ogromny sęp. Jego wąskie oczy w skupieniu badały otoczenie. Wyglądał jak potwór z dziecięcych koszmarów.  
─ Nie wolno tak przychodzić bez zaproszenia – zaśmiała się chytrze nastolatka, zeskakując na ziemię.
─ My chcieliśmy tylko zobaczyć się z dyrektorką – wydukała cicho Sofia schylając się po książkę.
─ Bo jeszcze wam uwierzę – wiedźma prychnęła śmiechem, wyrywając księgę z rąk przerażonej czarodziejki. – Pokaż! Co to? – Przez chwile przeglądała opasłe tomisko. Z sekundy na sekundę jej usta coraz bardziej wykrzywiały się w sarkastycznym uśmiechu. W końcu, jakby ze znudzeniem, odrzuciła księgę za siebie. W ostatniej chwili chwycił ją Arlen, chroniąc ją od ponownego kontaktu z ziemią.
─ Więc chcecie zdobyć medalion świętej pamięci dyrektorki Gryffin? – Przyjaciele przytaknęli niepewnie. Wiedźma ponownie zaśmiała się głośno. – Macie szczęście – powiedziała przywołując swojego sępa. Trochę mi się nudzi, a to może być świetna zabawa.
Przyjaciele wymienili ze sobą niepewne spojrzenia. Nie do końca wiedzieli gdzie podarowany Gryffin medalion, może się znajdować. Pomoc kogoś kto zna Chmurna Wieże, bardzo by się przydała.
Ale czy mogli jej zaufać? Czy nie poprowadzi ich w jakąś pułapkę? I czy to mądre powierzać tak ważną misje osobie, którą dopiero co się poznało? Dobra, to nie było rozsądne, ale nie mieli wyjścia. Zdawali sobie sprawę, że jeśli nie skorzystają z oferty dziewczyny, to ta poleci do dyrektorki i nigdy nie zdobędą talizmanu. Przecież nikt im nie uwierzy, że robią to wszystko by ratować świat.
Rose pierwsza postanowiła zareagować. Po przeanalizowała wszystkich za i przeciw stwierdziła, że jest to chyba najrozsądniejsze wyjście.
─ Niech będzie – powiedziała podchodząc do czarownicy. Ta uśmiechnęła się triumfalnie po czym wyciągnęła rękę w stronę czarodziejki.
─ Zoe – przedstawiła się. Dziewczyna uścisnęła dłoń.
─ Rose.
***
Trzynastu mężczyzn siedziało przy długim stole gdzieś na Andros. Ubrani byli w długie, czarne płaszcze, a na ich palcach lśniły rodowe sygnety. Różnoraki blizny zdobiły zasępione twarze – były pamiątką po wielu bitwach i potyczkach stoczonych w służbie organizacji, do której należeli. Nie rozmawiali ze sobą tylko siedzieli wpatrzeni w przestrzeń.
W pewnym momencie jeden z nich wstał. Był to ich dowódca i jedyny człowiek na całej planecie, którego szanowali.

─ Bracia! – zaczął wysoko wznosząc ręce. – Wreszcie, po wielu latach ukrywania się, zebraliśmy się tutaj wszyscy. A to oznacza tylko jedno – Zakon Czarnego Bzu odrodził się! Odrodził się by dokonać zemsty!

6 komentarzy:

  1. Jezu...
    z góry przepraszam za ten paskudny, chaotyczny i nieskładny komentarz, ale jestem tak zachwycona, że sama nie wiem co pisze...

    Na początek przepraszam za brak odzewu z mojej strony. Mogę to jedynie usprawiedliwić swoim roztargnieniem, które jest prawdopodobnie efektem nadmiaru szkolnych obowiązków. Serio, ostatnio tak wariują, że nie wiesz w co masz ręce włożyć, uhh..
    No dobra, ale to mniejsza z tym. Wracając do tematu, to aż nie wiem co napisać. Ten rozdział jest po prostu: GENIALNY! Jeden z nielicznych po których wypiłam ponad pół butelki wody, a oczy do tej pory nie wróciły do normalnych rozmiarów. Mówiłam Ci już, że jesteś moim autorytetem jeżeli chodzi o pisanie? (Tak, pewnie coś tam wspominałam na WB :D.)
    Oczywiście jak zwykle najbardziej podoba mi się scena z Rivenem <3. (Nie, ja nie mam obsesji xD). Kiedy przeczytałam fragment o jego matce, a potem krótkie wspomnienie o Musie, myślałam, że się poryczę ;c. I jak on poleci na Callisto a Melodie tam nie będzie...OMG, wyczuwam niemałe zamieszanie. Jednakże nie masz pojęcia jak mi ulżyło, kiedy przeczytałam, iż moja ukochana czarodziejka tańca jest cała i zdrowa <3. (Czy wspomniałam już o tym jak genialnie wykreowane postacie tworzysz?)
    I jeszcze Waves..Matko Jedyna, on też stracił rodziców? Na dodatek oboje? O rzesz..ledwo co pogodziłam się ze śmiercią Musy w tym opowiadaniu, a teraz jeszcze Layla i Nabu (jak mniemam..jejku, jeszcze mi się niektóre postacie mieszają, kto jest czyim dzieckiem i w ogóle..wybacz, postaram się w końcu ogarnąć) no niee...ech, no ale cóż..masz w sobie coś takiego, co nie pozwala mi się na Ciebie gniewać choćby przez chwilę :D. Do tego ostatnia scena, znowu przprawiła mnie o dreszcze. Ech, no nie wiem jak ty wzbudzasz te wszystkie emocje w czytelnikach (a przynajmniej u mnie xD), naucz mnie tego! Nie zdziw się, jak niedługo jakimś cudem zaczepię Cię na gg (o ile je masz) i poproszę o tzw. "korki" jak zostać najlepszą pisarką wszech czasów :D.
    No, myślę, że napisałam już wszystkie swoje refleksje na temat tego arcydzieła. W takim razie kończę swój mizerny wywód i czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały i życzę weny, bo to najważniejsze! :).
    PS. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeżeli niedługo dodam Twojego bloga do polecanych u siebie (kiedy się wreszcie zabiorę za coś takiego :D.). A, no i malutkie pytanko: Wolisz otrzymywać komentarze tutaj, czy na WB? Mi to i tak obojętnie, gdzie się rozpisze :).
    Pozdrawiam.
    Na WB: MusaFlora4ever.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku, jak ja się strasznie cieszę gdy widzę tak pozytywne komentarze. Szczególnie, że twoja opinia jest dla mnie bardzo ważna.
      Mam gg więc jeśli chcesz to śmiało możesz do mnie napisać. Chociaż wątpię żebyś potrzebowała jakichkolwiek rad jeśli chodzi o pisanie.
      Komentarze możesz zostawiać gdzie chcesz. Napisałam na WB, że wolę żeby pojawiały się tam, ale jeśli komuś wygodniej jest korzystać z bloggera to ja nie mam nic przeciwko.
      Pozdrawiam
      Luna

      Usuń
  2. Dobry wieczór.

    Przeczytałem już wszystkie 6 rozdziałów i mogę spokojnie stwierdzić, że potrafisz ciekawie pisać. Najbardziej podobają mi się chyba te opisy miejsc lub atmosfery w różnych sytuacjach. Przyznam, że chciałbym tak dobrze sobie radzić w tej kwestii.

    Z moich odczuć, to jest za dużo nowych bohaterów. Trochę się w nich gubię. To jest oczywiście moje zdanie. Preferuję, kiedy jest mniej nowych postaci względem oryginału.

    W każdym rozdziale pojawiają się także błędy. Najczęściej są to pojedyncze litery, których brakuje. Zdarza się, że czasownik jest w złej formie lub nie pod płeć bohatera o którym mowa. Od czasu do czasu także trafi się powtórzenie lub zdanie, które brzmiałoby lepiej, gdyby napisać je inaczej. Przeważają jednak brakujące litery. Nie zaburza to szczególnie odbioru, lecz jest dostrzegalne, bo się powtarza.

    Więcej napisałem o moich uwagach, ale sądzę, że to dobrze, ponieważ będziesz wiedzieć, co możesz poprawić - oczywiście według mnie. Warto, bo opowiadanie tworzysz dobre.

    Pozdrawiam i życzę weny. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć!

    Cieszę się, że podoba ci się moje opowiadanie. Jak już mówiłam chyba z tysiąc razy, bardzo cenię sobie zdanie bardziej doświadczonych autorów.

    Jeśli chodzi o bohaterów, to z góry byłam nastawiona na nowe postacie. Fanfiction jest o nowym pokoleniu, więc trudno byłoby nie wprowadzać nowych bohaterów.

    Brakujące litery są moją zmorą, bo niestety często ich nie widzę kiedy czytam własny tekst. Jednak mam nadzieje, że to się z czasem poprawi.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I chciałbym jeszcze spytać o imię tej kobiety, która jest na Twoim nagłówku.

      Ma symbolizować w jakiś sposób Melodie z opowiadania czy jej obecność na nagłówku nie jest jakimś symbolem?

      Usuń
    2. To niejaka Zendaya Coleman występująca m.in. w "Taniec rządzi". Osobiście kiedy pierwszy raz zobaczyłam ten szablon to po prostu bardzo mi się spodobał, ale kiedy moja siostra powiedziała mi kim ona jest, to uzmysłowiłam sobie, że charakter postaci, którą gra bardzo pasuje do charakteru Melodie. Dlatego zdecydowałam się jednak wybrać ten szablon.

      Usuń