Nieduży statek szybował po niebie nad Callisto. Pod nim
przesuwały się zimne lodowe pustynie. Szalał wiatr. W zasięgu wzrok nie było
nikogo kto mógłby zobaczyć pojazd. Tylko lód i śnieg. Jedynie co pewien czas
samotny albatros zbliżał się nieznacznie do przyciemnionych szyb.
Melodie siedziała na krześle w kabinie i pustym wzrokiem,
wpatrywała się przestrzeń. Lecieli już
od wielu godzin, a ona nadal nie wymyśliła jak uciec. Jej początkowy zapał
połączony ze z desperowaniem, szybko opadał. Zamiast niego, czuła tylko
bezsilność. Z każdą kolejną minutą miała wrażenie, że już nic nie może zrobić.
Wkrótce przestała już nawet próbować wymyśleć plan ucieczki. Jedynie
siedziała, nic nie mówiąc, nic nie robiąc.
Czuła zmęczenie. Okropne, ogarniające całe jej ciało
zmęczenie. Chciała żeby to wszystko okazało się tylko złym snem. Tak strasznie
pragnęła cofnąć się w czasie i nie pozwolić samej sobie wejść do tej
biblioteki. Pewnie spokojnie wróciłaby do Alfei, a następnego dnia
przeczytałaby w gazecie o kradzieży. Lecz wtedy nic by ją to nie obchodziło.
Z zamyślenia wyrwał ją ponury syk otwierających się drzwi.
Do środka kabiny wszedł Alastor. Jak zwykle miał na sobie długą pelerynę, a twarz
zakrywał czarną maską. W ręku trzymał stary, zdobiony zwój.
─ Ile jeszcze będziemy lecieć? – zapytał, pewnym krokiem
wchodząc do środka. Odpowiedziała mu cisza. Westchnął głęboko po czym podszedł
do panelu kontrolnego i trzepnął w głowę, siedzących przy nim oprychów. – Jak
zadaję pytanie, to macie mi na nie odpowiedzieć – warknął. – Zrozumiano!?
Mężczyźni popatrzyli na niego z przerażeniem i szybko
pokiwali głowami. Jeden z nich zerknął niepewnie na nieduży ekran.
─ Za jakieś dziesięć minut powinniśmy być na miejscu.
Alastor uśmiechnął się triumfalnie. Jego wzrok spoczął na
dziewczynie, która jeszcze bardziej skuliła na krześle. Wyszczerzył zęby w
obleśnym uśmiechu.
─ Powiadomcie Arachne – warknął w stronę pozostałych
mężczyzn. ─ Niech wie, że wszystko przebiega zgodnie z planem.
Dreszcz przerażenia przebiegł przez ciało Melodie. Kim była
Arachne? Czy miała się jej bać? Chociaż skoro jest wspólniczką tego potowa, to
odpowiedź zapewne jest twierdząca. Zamknęła oczy starając się opanować łzy
bezsilności. Odwróciła się tyłem do przestępcy. Znów wyjrzała przez okno. W
krajobrazie nic się nie zmieniło. Nadal był to tylko lód i śnieg.
Wydawało jej się, że minęła wieczność, za nim w zasięgu jej
wzroku pojawiła się nieduża kamienna budowla. Statek powoli opadł przed srebrną
bramą. Drzwi otworzyły się z sykiem, a do środka pojazdu wpadł lodowaty
wiatr.
─ Wstawaj – warknął jeden z oprychów pociągając ją za ramię.
Posłusznie wyszła na zewnątrz. Czuła przeraźliwe zimno, a coś nadal blokowało
jej moc. Zaczęła niekontrolowanie drżeć. Pojedyncza łza spłynęła po jej
policzku.
Mężczyzna prychną pogardliwie i siłą, wepchnął ja do
świątyni. W środku było niewiele cieplej. Panował pół mrok. Grube, kamienne
ściany pokryte były szronem, a woda w ogromnej złotej czarze, już dawno
zamarzła. Wiszący pod sufitem żyrandol już dawno przestał pełnić swoją funkcje.
Wypalone kawałki świec spadły na ziemię i teraz leżały wdeptane w cienką
warstwę śniegu, pokrywającą podłogę.
─ Jednak się pojawiłeś.
Melodie odwróciła się na pięcie, na dźwięk czyjegoś głosu. Z
cienia wyszła wysoka kobieta o długich rudych włosach i metalicznych oczach.
Ubrana była w czarny, obcisły kombinezon, a w ręce trzymała piękną, złotą
koronę. Czarodziejka przezornie zaczęła
się wycofywać. Niestety trafiła na mocno oblodzony kawałek ziemi i jak długa
runęła na ziemię.
─ I to ma być ta twoja czarodziejka? – roześmiał się głośno Arachne.
─ Jej moc jest wystarczająca by otworzyć skrytkę – warknął
Alastor stając między dziewczyną i wspólniczką. Pierwszy raz nienawiść Melodie
do niego, odrobinę zmalała. Czuła, że im dalej jest od tej kobiety, tym większe
ma szanse by przeżyć.
─ Zaraz zobaczymy –
mruknęła podchodząc do czarodziejki tańca. Chwyciła mocno jej nadgarstek i
pociągnęła w górę, zmuszając dziewczynę do wstania. Melodie próbowała się
wyrwać, ale Arachne była od niej o wiele silniejsza. Pociągnęła ją w stronę
stojącej na środku czary. Siłą przycisnęła jej dłoń do lodowej tafli.
Wypowiedziała jakąś skomplikowaną sentencje w starożytnym
języku. Palce czarodziejki rozbłysły oślepiającym światłem. Zerwał się silny
wiatr. Wokół nich wirowały drobinki śniegu. Potworny wycie wypełniło całą
świątynie. Melodie czuła jak okropna czarno magiczna energia, wypełnia ją od
środka. Miała ochotę krzyczeć, ale strach całkowicie ją sparaliżował. Wszystko
co widziała wydawało się dziwnie wirować. Szybko traciła całą energię, miała
wrażenie, że zaraz zemdleje.
Nagle wszystko ucichło. Arachne puściła rękę dziewczyna, a
ta bezładnie opadła na ziemie. Była zbyt zmęczona by choć przez chwilę utrzymać
się na nogach. Jak przez mgłę widziała jak kobieta wyjmuje z czary lekko długi
sztylet.
─ Dobrze się spisałaś czarodziejko – szepnęła pochylając się
nad Melodie. – Niestety nie będziesz nam już potrzebna. – Mówiąc to machnęła
ręką na jednego z oprychów. Ten podszedł do nich i zamachnął się czymś co
przypominało kij baseballowy.
Zapadła ciemność.
***
Riven zatrzymał stary, rozklekotany motor, przed zapyziałym
pubem. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę w jakiej okolicy się znajdował i wolał
nie zabierać ze sobą któregoś z nowych pojazdów. Najprawdopodobniej musiałby
wracać na piechotę.
Były specjalista rozejrzał się wokół. Ulice były puste,
tylko wychudzony kot grzebał w zardzewiałym śmietniku. Zbyt dobrze kiedyś
poznał ten teren by uznać to za dobry znak. Coś było nie tak, ale jeszcze nie
wiedział co.
Pewnym krokiem wszedł do środka. Zmarszczył czoło gdy
zamiast typowego dla tego miejsca gwaru, do jego uszu dotarły tylko stłumione
szepty. Nikt nawet nie zerknął w jego stronę. Nawet stojący za blatem barman
udawał, że go nie widzi i dalej z zapałem wycierał kufle po piwie.
Rozejrzał się szukając swojego informatora. Dopiero po chwili
dostrzegł starszego mężczyznę siedzącego w najdalszym kącie Sali. Pewnym
krokiem podszedł do stołu i usiadł naprzeciwko niego.
─ Przyszedłeś – mruknął staruszek biorąc do rąk brudny
kufel. Riven przewrócił oczami i machnął ręką wytracając naczynie z rąk
mężczyzny. Kufel spadł na podłogę rozbijając się na tysiąc kawałków.
─ Gdy ze mną rozmawiasz, masz być trzeźwy – warknął mrużąc
oczy. Biedak przełknął ślinę i delikatnie odchylił się na krześle.
─ Oczywiście szefie, jak szef sobie życzy. – Jego głos był
zachrypnięty, brzmiał jag głos nałogowego palacza.
─ Mów, co wiesz na temat mojej córki.
Przez chwilę mężczyzna milczał Wpatrując się w swoje
pomarszczone dłonie. Nawet nie próbował spojrzeć w oczy Riven’ owi. Wiedział,
że dostrzeże tam zniecierpliwienie, złość i niebezpieczne zdeterminowanie.
Niebezpieczna mieszanka.
─ Tak naprawdę, to wiem niewiele. – W końcu postanowił się
odezwać. Od razu skulił się jeszcze bardziej próbując uniknąć ewentualnych
ciosów.
Riven zacisnął pięści. Już wcześnie wiedział, że za wiele
się tu nie dowie, ale potrzebne mu były wszystkie możliwe informacje.
─ Mów, co wiesz – westchnął zakładając ręce na piersi.
─ Ostatnio dziwne rzeczy dzieją się w tej okolicy –
powiedział cicho staruszek rozglądając się niepewnie na boki. – Parę dni temu
pojawił się tutaj jakiś tajemniczy mężczyzna. Chciał czegoś od bandy John’ a.
Od tego czasu nikt nie widział jego ludzi. Wszyscy się boją. To oni rządzili ta
częścią miasta.
- I niby to ma mnie zainteresować? – prychnął Riven. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. Już podnosił rękę by zamówić sobie coś u przechodzącej kelnerki, lecz widząc mordercze spojrzenie byłego specjalisty, szybko zrezygnował z tego przedsięwzięcia.
- I niby to ma mnie zainteresować? – prychnął Riven. Mężczyzna tylko wzruszył ramionami. Już podnosił rękę by zamówić sobie coś u przechodzącej kelnerki, lecz widząc mordercze spojrzenie byłego specjalisty, szybko zrezygnował z tego przedsięwzięcia.
─ To było na dzień przed zniknięciem twojej córki –
powiedział pochylając się nad stołem.
Riven zamknął oczy i jeszcze bardzie odchylił się do tyłu.
Czy te dwa zdarzenia mogłyby być w jakiś sposób powiązane? Mało prawdopodobne.
Ale jednak… Coś mu mówiło, ze to może być dobry kierunek, ze to nie jest
fałszywy trop. Może powinien się lepiej przyjrzeć tej bandzie? Tylko jak to
zrobić skoro nikt ich nie widział.
─ Kto może wiedzieć gdzie znajduje się ten cały John? –
zapytał marszcząc czoło. Staruszek przez chwilę wpatrywał się w niego szeroko
otwartymi oczami, po czym wzruszył ramiona i opowiedział:
─ Może stara Berta coś wie. Ale głowy sobie nie dam urwać.
─ Gdzie ją mogę znaleźć?
─ Ma nieduży stragan tuż za rogiem.
Riven wstał szybko od stołu. Wyjął z kieszeni wymięty
banknot i rzucił go na stół. Staruszek łapczywie chwycił go swoimi kościstymi
dłońmi. Widząc taką reakcje, były specjalista tylko pokręcił głową z
dezaprobata i opuścił pub nie oglądając się za siebie.
Miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia.
***
Sofia siedziała na podłodze w bibliotece i w skupieniu
rozkładała przed sobą mapy i atlasy. Jednocześnie starał się wytłumaczyć swoim
przyjaciołom jak wygląda sytuacja i co mogą zrobić by uratować Melodie. Jej oczy błyszczały z podniecenia, gdy z
zapałem opowiadała całą historię.
─ Ponad osiemset lat temu na planecie Haran istniało
potężne, choć prymitywne, królestwo, którym rządził król Seran. Był on władcą brutalnym, bezwzględnym,
okrutnym. Miał do pomocy dwunastu ludzi, którzy specjalizowali się w różnych
sztukach od walki, przez medycynę i szeroko pojętą naukę. – Dziewczyna wskazała
na rycinę przedstawiającą trzynaście postaci stojących przed ogromną bramą.
Każdy z nich trzymał jakiś przedmiot.
─ Jednak któregoś dnia doszło do sporu dotyczącego kolejnych
najazdów i podbijania następnych ziem. Sześcioro z nich chciało dalej prowadzić
politykę ekspansywną, za to pozostali woleli na razie zawierać sojusze z
ościennymi państwami. Król stanął po stronie tych, którzy chcieli dalszych
podbojów. Inni sprzeciwili mu się. Wybuchła wojna domowa. Aby wzmocnić swoje
wojska dwóch ludzi podzieliło swoją magię między przedmioty należący do byłych
doradców władcy. Po jednej stronie stanął czarnoksiężnik Anfardes, który
obdarował mocą czarodziejską osiem przedmiotów…
─ Jak to osiem? – Jack popatrzył na dziewczynę ze
zdziwieniem. Sofia pokręciło głową z dezaprobatą, ale wyjaśniła uprzejmie:
─ Król dostał dwa magiczne przedmioty. Ale wracając do
opowieści – na drugim froncie walczył czarodziej o imieniu Refales. Był on
potężniejszy od swojego przeciwnika, więc wystarczyło mu tylko sześć artefaktów
by pokonać wrogą stronę. Udało mu się to i w państwie zapanował spokój.
─ Ale co to ma do Melodie? – zapytał zdenerwowana Moon.
Zniecierpliwienie coraz bardziej dawało jej się we znaki, miała wrażenie, że
zaraz wybuchnie. Chciała coś robić, działać, czuć, że może uratować swoja
przyjaciółkę.
─ Jest szansa, że Mel została porwana przez tego samego
człowieka, który ukradł włócznię i księgę. Jeśli tak, to wiem jaki będzie jego
następny cel – sztylet wojowniczki Asahy. – Sofia spojrzała na swoich
przyjaciół jednocześnie pokazując im rysunek przedstawiający nieduży nóż z
wyrytymi na ostrzu runami. – Żeby go zdobyć potrzebna jest księga Anfardesa i
moc czarodziejki.
Zapadła niezręczna cisza. Wszyscy zastanawiali się nad tym
co usłyszeli. Wiedzieli dobrze, że nie mają wyboru i musza odnaleźć Melodie. A
jeśli jest choć jakaś mała szansa, że ten trop jest dobry to należy z niego
skorzystać.
─ Więc na co jeszcze czekamy! ─ Moon klasnęła wesoło w ręce. – Musimy
odnaleźć to coś i ocalić Melodie.
Rose zmarszczyła brwi. Coś jej nie grało w ty wszystkim,
wydawało jej się, że czegoś jej brakuje.
─ A po co ten ktoś chciałby zdobyć te przedmioty? – zapytała
podnosząc z podłogi jedną z książek.
─ W teorii, ale tylko w teorii – zaczęła Sofia wstając z
podłogi – jeśli ktoś znajdzie wszystkie artefakty należące do jednej ze strony,
zdobędzie tak niesamowicie potężną moc, że będzie wstanie zapanować nad
światem.
Znowu zapadła cisza. Przyjaciele zastanawiali się jak mają
zareagować. Nigdy nie byli jeszcze w takiej sytuacji. Wiele razy słyszeli o tym
jak ich rodzice ratowali świat, ale ni nigdy nie mieli okazji tak się wykazać.
─ A jak można takiego kogoś pokonać? – zapytał w końcu Rayan
zdejmując okulary. Czarodziejka ziemi zmarszczyła czoło i szybko przekartkowała
jedną z książek. W końcu znalazła to
czego szukała. Nieduży rysunek przedstawiał złoty medalion z ogromnym czerwonym
kamieniem w środku.
─ To jest magiczny medalion Lyssy z Amaronu – wyjaśniła
podnosząc wysoko opasłe tomiszcze. – Jeśli chcemy ocalić ludzkość musimy
znaleźć sześć przedmiotów należących do ludzi walczących przeciwko królowi. Ten
talizman jest pierwszy z nich. Mamy ułatwione zadanie ponieważ jest istnienie i
historia, są dobrze udokumentowane.
─ To ruszajmy! – krzyknęła wesoło Moon. – Mamy mało czasu.
Trzeba odnaleźć Melodie i ten medalion.
─ Proponuje podzielić się na dwie grupy. – Rose wyprostowała
się dumnie znów przyjmując swoją rolę. – Ja, Sofia, Arlen i Rayan zajmiemy się
odnalezieniem talizmanu, a Moon, Jack i Waves odnajdą Mel. Bo oczywiście Waves
nam pomoże?
Jack pokiwał twierdząco głowo po czym wyjął z kieszenie
komórkę i szybko napisał jakąś wiadomość. Sekundę później rozległ się piskliwy
odgłos przychodzącej odpowiedzi.
─ Arlen przystaje na takie rozwiązanie – powiedział
uśmiechając się szeroko. ─ Możemy ruszać!
***
W tym samy czasie samotny wojownik siedział przy długim
stole gdzieś na Andros. Przed nim stała zastawa dla ponad dwudziestu osób. Na
razie było tu pusto, ale niedługo znów miał zobaczyć swoich kompanów. Minęło
czternaście lat odkąd król Teredor pokonał jego armię. Wcześniej co prawda jego
zakon odebrał mu córkę, ale to mu nie wystarczało. Pragnął zemsty.
Prawdziwej zemsty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz