niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 8

Po dość długiej przerwie przedstawiam wam kolejny rozdział mojego opowiadania. Jednak nie udało mi się w nim zawrzeć wypływającego z czaszki mózgu, ale mam nadzieje, że i tak wam się spodoba. Z góry przepraszam za wszelkie błędy.
Zapraszam do czytania i komentowania.
--------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział 8
Po paru godzinach śnieżyca prawie całkowicie ustąpiła. Pojedyncze promienie słońca przedzierały się przez grubą warstwę chmur, a zimny wiatr powoli cichł. Jack otworzył drzwi i wyszedł na zewnątrz by dokładnie ocenić rozmiar zniszczeń. Żałował, że nie ma z nimi Rayana, który o wiele lepiej znał się na elektronice.
Oglądnął uważnie cały pojazd. Z każdą kolejną minutą liczba zepsutych podzespołów rosła, a prawdopodobieństwo opuszczenia tej nieprzyjaznej planety malało. Lód i śnieg wdarły się do silników, prawie całkowicie je niszcząc, a po gwałtownym uderzeniu system sterowania także odmówił posłuszeństwa. Jakimś cudem ocalał zapasowy generator, więc przynajmniej mieli prąd. Ale już za to system komunikacji odmówił posłuszeństwa.
– Ogólnie rzecz biorąc, statek się na nas obraził – stwierdził, wchodząc na pokład. Siedząca na fotelu pilota Moon, popatrzyła na niego zmęczonym wzrokiem. Mimo że i ona i Jack ucięli sobie kilkugodzinną drzemkę, to i tak mieli wrażenie jakby nie spali od dłuższego czasu. Tylko Waves czuwał przez cały czas, pilnując stanu Melodie.
– Jesteśmy wstanie chociaż z kimś się skontaktować? – zapytała czarodziejka księżyca, bawiąc się kosmykiem krótkich blond włosów.
– Nie bardzo. – Jack westchnął głęboko. – Tak jakoś dziwnie uderzyliśmy, że cała główna antena rozsypała się w drobny mak. A na tym pustkowiu nic innego nie złapie zasięgu.
Zapadła cisza przerywana tylko urywanym oddechem Melodie. Obok niej Waves wyglądał jakby w ogóle nie zwrócił uwagi na rozmowę przyjaciół. Nieprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w urządzenia monitorujące stan zdrowia czarodziejki.
Moon podeszła do niego i delikatnie położyła rękę na jego ramieniu.
– Powinieneś odpocząć – wyszeptała po czym odwróciła się w stronę Jacka. – Może to nie jest takie całkowite pustkowie. Jakieś dziesięć minut przed upadkiem wydawało mi się, że widziałam jakiś dom i dym z komina, przedzierający się przez chmury.
– Dziesięć minut mówisz… – mruknął pod nosem Jack, a w myślach już dokonywał szybkich obliczeń. Może i z techniką średnio się lubił, ale matematykę opanował perfekcyjnie. – Jeśli się pospieszymy to powinniśmy za dwie, trzy godziny być na miejscu. Moon, idziesz ze mną? – zapytał, znacząco patrząc na Wavesa i Melodie. Dziewczyna pokiwała, potwierdzająco głową, zgadzając się na taki podział ról.
Niespełna piętnaście minut zajęło im spakowanie wszystkich potrzebnych rzeczy. Zabrali ze sobą podręczne komunikatory, które nie pozwalały nawiązać łączności z kimś daleko, ale idealnie nadawały się do komunikowania się na niedużych odległościach Oprócz tego zadbali oczywiście ciepłe ubrania, wodę i prowiant, a Jack zabrał ze sobą swój miecz. Należy być przygotowanym na każdą okoliczność.
Gdy opuszczali statek, słońce wysiało już wysoko na niebie. Z nadzieją wyruszyli na misję ocalenia swojego własnego życia.

***

Powoli otworzył oczy. Wokół niego unosił się dym i czuć było spalenizną. Spróbował wstać, ale zaraz porzucił ten pomysł gdy jego ciało przeszył dreszcz bólu. Podparł się jedną ręką i z trudem usiadł. Dookoła rozrzucone były szczątki statku, ubrudzone krwią pasażerów. Spod jakiegoś niezidentyfikowanego kawałka metalu wystawała urwana ręka, malowniczo pokryta sadzą. Riven poczuł ja żołądek podchodzi mu do gardła. Wymacał na ślepo, leżący z tyłu długi kij i podpierając się na nim, z trudem wstał. Z góry widok był jeszcze gorszy. Spalone szczątki maszyny leżały rozrzucone na niedużej polanie, a niektóre nadal zwisały z suchych, karłowatych drzewek. Wśród wraku można było dostrzec ciała innych pasażerów. Podchodząc bliżej był wstanie rozpoznać starsze małżeństwo, które nadal trzymało się za ręce, biznesmena z roztrzaskaną na miazgę głową, czy szkaradną kobietę bez życia leżącą w kałuży krwi. Innych nie widział.
Nie zastanawiał się nad tym jak przeżył. Bardziej interesowało go gdzie się znajduje i jak może się stąd wydostać. Kuśtykając powoli, obszedł cały wrak dookoła, szukając czegoś co mogłoby mu pomóc. Jednocześnie analizował plan loty by w miarę określić swoje położenie. Według jego wyliczeń nadal przebywał na Andros, gdzie wcześniej uzupełniali paliwo przed dalszą podróżą ( tylko taki lot udało się znaleźć). Nie pocieszało go to za bardzo, bo ta planeta pełna była małych, bezludnych wysepek, na które nikt nie zaglądał.
Jedynymi rzeczami, które udało mu się znaleźć były butelki wody, które jakimś cudem przetrwały katastrofę, obszarpany plecak i jego własny bumerang. Miał więc coś do picia i broń  – powinno mu się udać jakoś przeżyć. Musiał się jak najszybciej opuścić to miejsce i spróbować znaleźć pomoc. Wyruszył więc drogę.
Szybko okazało się, że będzie miał podwójnie utrudnione zadanie. Miejsce wypadku otaczały bagna, porośnięte wysokimi trawami, prawie nie do przebycia. Szczególnie wtedy kiedy ma się skręconą nogę, połamane żebra i poranioną głowę. Jednak Riven musiał to przetrwać. Powoli, krok po kroku, szedł po grząskim gruncie, starając się jak najbardziej odciążać lewą nogę. Z każdym kolejnym przebytym metrem coraz trudniej było mu łapać oddech, a obraz przed nim co raz bardziej się rozmazywał. Zaciskał jednak zęby i szedł dalej. W pewnym momencie tak naprawdę stracił świadomość co się wokół niego dzieje. Jedyne o czym myślał to tylko to by stawić kolejny krok, by przejść kolejny metr. Miał wrażenie, że przed sobą widzi Musę, która powtarza mu by był dzielny, słyszał małą Melodie błagającą o pomoc. To wszystko sprawiało, że jakimś cudem nie poddał się, szedł dalej. Nawet nie zauważył kiedy bagna ustąpiły miejsca wyschniętym wrzosowiskom. Zaczęło się ściemniać, a on był coraz słabszy.
W pewnym momencie  w oddali dostrzegł zarys jakiejś budowli. Z nową dawką energii ruszył przed siebie. W momencie w którym słońce zaszło całkowicie, on przekroczył bramę pokaźnego, opuszczonego dworu.
I padł na ziemie ze zmęczenia.

***

Król Teredor stał na ogromnym tarasie i z niepokojem wpatrywał się w pojawiające się na horyzoncie chmury. Nadchodził wyjątkowo duży sztorm, najprawdopodobniej jeden z największych w ostatnich latach. Na Andros ludzie byli przyzwyczajeni do takich wariacji pogodowych, ale tym razem wszyscy zauważyli, że coś jest nie tak. Ptaki wyjątkowo wcześnie znalazły sobie schronienie, a delfiny wypłynęły w głąb oceanu. Zbliżało się coś niezwykłego, coś niebezpiecznego.
Od pewnego czasu on sam odczuwał atmosferę przygnębienia jaka panowała na całej planecie. Chodziły słuchy, że zakon Czarnego Bzu nie został całkowicie zniszczony i teraz powstaje by się zemścić. Jeśli naprawdę tak było, to on albo Robert, jego siostrzeniec, będą musieli temu zapobiec. A tym razem może być wyjątkowo trudno.
Jakoś nie mógł dopuścić do siebie myśli, że zakon wrócił. Gdyby tak było, to by to oznaczało, że dwadzieścia lat wcześniej Layla i Nabu poświęcili się na marne. A tego Teredor nie mógłby sobie wybaczyć. Już i tak z trudem przeżył śmierć ukochanej, jedynej córeczki. Przy życiu trzymała go myśl, że przynajmniej księżniczka umarła tak jak chciała – przyczyniając się do pokonania zła. Gdyby nie tamta noc, teraz zapewne zabawiałby wnuki i nie musiałby się o nic martwić. Byliby szczęśliwi. Ale zakon musiał to wszystko zniszczyć.
Na horyzoncie zagrzmiało. Burza była coraz bliżej.

***

Rose wyjątkowo nie lubiła niespodzianek, zwrotów akcji czy innych zdarzeń, które psuły jej dokładnie opracowane plany. Dlatego też, kiedy drzwi za nimi zamknęły się z hukiem, jej zdenerwowanie misją wzrosło parokrotnie. Próbowała jakoś wyjaśnić tę sytuację, ale żadne logiczne rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.
W ciszy powoli szli do przodu. Mijali gabloty pełne wypchanych zwierząt, zakonserwowanych gałek ocznych czy różnorakich talizmanów. Wszystko wyglądało wyjątkowo przerażająco, całkowicie pasowało do czarownic. Czarodziejka kątem ok zerknęła na Zoe, która zachowywała się jeszcze pardzie nielogicznie. Z szerokim uśmiechem na twarzy, podskakiwała wesoło, nucąc pod nosem tę swoją przerażającą melodyjkę. Nie widać było po niej, by choć odrobinę się bała – jakby zamknięcie w nieodwiedzanym archiwum szkoły, zupełnie nie robiło na niej ważenia.
W pewnym momencie do ich uszu dotarł dziwny, niepokojący dźwięk przypominający trochę odgłos biegnących szczurów. Na początku prawie niedosłyszalny, z każdą kolejna minutą coraz bardziej przybierał na sile. Przystanęli, próbując zidentyfikować źródło hałasu. Nic jednak nie dostrzegli.
Nagle ogromny promień energii odrzucił ich do tyłu. Nadal leżąc na ziemi, Rose odwróciła się do tyłu, próbując zrozumieć co się dokładnie stało. To co zobaczyła na chwilę pozbawiło ją tchu.
 Przed nimi unosiła się wysoka kobieta o długich czarnych włosach i niebieskich oczach. Wyglądałaby zupełnie normalnie gdyby nie to, że nie miała skóry. Dokładnie było widać każdy jej mięsień, każdą pulsującą żyłę. Przypomniała trochę potwora z horrorów  albo demona z starych legend. Rose kątem oka dostrzegła jak Sofie blednie gwałtownie i z przerażeniem odwraca głowę. Znalazło się delikatne dziewczę.
Czarodziejka sztuki wstała pewnie i z dumnie podniesioną głową podeszła bliżej zjawy. Natura i chłodna kalkulacja podpowiadały jej w tym momencie, że strach w tym momencie trzeba stłumić, tak jak wszystkie inne uczucia.
– Kim jesteś? – krzyknęła, mrużąc oczy.
– Głupcy! – głos kobiety był niesamowicie wysoki i piskliwi, brzmiał jakby ktoś przejechał paznokciem po szkle. – Jak śmieliście wtargnąć do mojej świątyni.
Kolejny impuls energii. Robiło się coraz niebezpieczniej. Rose nie mogła pozwolić by jakieś straszydło skrzywdziło jej przyjaciół, wiedziała, że nie obędzie się bez walki. Zjawa nie wyglądała na osobę z którą można sobie porozmawiać przy herbatce.
Przywołała swoją moc. Zaraz poczuła jak od środka wypełnia ją niesamowita energia. Zniknęły kucyki, a zastąpiły je proste rozpuszczone włosy. Delikatne białe skrzydła przypominały trochę skrzydełka ćmy, a czerwona bluzka z białymi, bufiastymi rękawami idealnie komponowała się z śnieżnobiałą spódniczką i czarnym paskiem. Strój dopełniały bielutkie baletki z czerwonymi kokardkami.
Opadała na ziemię, gotowa do walki. Czuła, że teraz jej szanse gwałtownie wzrosły. Jednak kobieta wyglądała jakby w ogóle nie przejmowała się przemianą przeciwniczki. Napięła mięśnie wokół ust i wyszczerzyła ostre, ubrudzone krwią zęby. Rose uformowała kule energii i całą swoją mocą zaatakowała zjawę. Ta jednak zrobiła sprytny unik, śmiejąc się przeraźliwie.
– Jak śmiecie mnie atakować, wy nędzne robaki – wrzasnęła unikając pocisku z broni Rayana. Czarodziejka chciała zaatakować ją ponownie, ale ktoś ją uprzedził. W stronę zjawy poleciał spory głaz – to Sofia postanowiła dołączyć się do walki. Rose z niedowierzeniem patrzyła jak jej przyjaciółka w zwiewnej zielonej sukience i brązowym bolerku, z swoimi delikatnymi elfimi skrzydłami, z niesamowitą dokładnością, celowała starannie obrobionymi pociskami. Zjawa z trudem robiła uniki,  jej mięśnie coraz bardziej się napinały. Wyglądało to przerażająco. Pozostali przyjaciele też dołączyli się do walki, zamykając w ten sposób straszydło w pułapce. Jej impulsy energii były coraz słabsze i już nawet przestały powalać przeciwników na ziemię. Tylko Zoe stała z boku z rozbawieniem przyglądając się w walce. Wokół siebie utworzyła ochronną barierę, która miała ją chronić przed zabłąkanymi wiązkami energii.
W pewnym momencie wydarzyło się coś czego nawet Rose nie mogła przewidzieć. Oczy Sofii na chwilę zaszły mgłą, a jej twarz przybrała iście przerażający wyraz. Czarodziejka sztuki pierwszy raz widziała przyjaciółkę w takim stanie.  Ze zdumienie patrzyła jak Sofia formuje idealny pocisk o niesamowicie ostrych krawędziach po czym wcelowuje go w przeciwniczkę. Głaz uderzył w kark kobiety z niesamowitą prędkości. Gładko przeciął mięśnie i kości. Zjawa nie zdążyła nawet krzyknąć. Jej głowa spadła na ziemie i potoczyła pod nogi czarodziejki sztuki. Ta spojrzała z obrzydzenie na szeroko otwarte, zastygłe z przerażenie oczy i napięte mięśnie.
– Sofia! – Kątem oka dostrzegła swoją przyjaciółkę, padającą bez siły na zimną podłogę i Arlena, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Wiedząc, że chłopak porządnie zajmie się czarodziejką, Rose wróciła do oglądania tego co zostało ze zjawy. Jednak w tym momencie coś błysnęło i zwłoki całkowicie zamieniły się w delikatny biały proszek.
Czarodziejka pochyliła się i delikatnie rozgarnęła go na boki. To co zobaczyła sprawiło, ze serce zaczęło jej bić szybciej. Wśród delikatnych ziarenek proszku, leżał piękny rubinowy medalion zdobiony w zielone smoki. Delikatnie podniosła go. Poczuła jak przepływa przez nią niesamowita, energia, jakaś starożytna magia. Tak, to na pewno był  talizman Lyssy z Amaronu.
– Zobaczcie co znalazłam – zawołała, podchodząc do przyjaciół. Zoe też już tam była i z szyderczym uśmiechem na ustach przyglądała się jak chłopcy próbują ocucić Sofię.
– To talizman – wyszeptała czarodziejka ziemi, delikatnie otwierając oczy.
Rose uśmiechnęła się, triumfująco – udało im wykonać misję.

***

Dowódca zakonu siedział w swoim gabinecie w skupieniu analizował wszystkie dane. Udało im złapać tamtą dwójkę niby złoczyńców i odebrać im zdobyte artefakty. To była aż za bardzo proste. Żadnej akcji, żadnej porządnej bijatyki.  I to mają być złoczyńcy. Niby ta kobieta próbowała bronić się za pomocą magii, ale nie miała szans w starciu z wyszkolonymi ludźmi zakonu. Teraz posiedzi sobie trochę w lochu, a może jej moc jeszcze kiedyś się przyda.
Niestety mieli też zupełnie inny problem. Ich szpiedzy donosili, że ktoś próbuje odnaleźć artefakty potrzebne by ich pokonać. A  w takiej sytuacji trzeba coś zrobić. Mężczyzna doskonale wiedział co. Wstał powoli od biurka i podszedł do wysokiego okna. Ze swojego gabinetu miał świetny widok na dziedziniec gdzie prawie setka wyselekcjonowanych młodych ludzi, ćwiczyła walkę. Już niedługo zasilą oni szeregi zakonu, będą powoli krok po kroku niszczyć królestwo Andros. Każdy z nich był albo pokrzywdzony w jakiś sposób przez władzę, albo po prostu znudzony zżyciem – dlatego też byli bardzo łatwym celem dla zakonu.
Ale teraz potrzebował kogoś innego. Parę tygodni temu zgłosił się do nich pewien młodzieniec. Był rozgoryczony, pragnął zemsty i władzy. Pochodził z jednej z królewskich rodzin, dzięki czemu był w stanie bardzo szybko dostarczyć zakonowi wszelkie potrzebne informacje. Teraz jego zadaniem będzie śledzenie swojego własnego kuzyna. A to nie powinno być trudne.
Mężczyzna podniósł słuchawkę za pomocą której kontaktował się z obsługą, i wywołał swojego pomocnika.
– Janie, przyprowadź do mnie księcia Domino. Mam dla niego zadanie.


1 komentarz:

  1. Wow..nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale zapewne nie, ale...czytając Twoje opowiadanie mam wrażenie, jakbym była w innym świecie. Tak jakbym była dosłownym świadkiem tych wydarzeń. Twoje opisy są po prostu PERFEKCYJNE. Masz niesamowicie bogate słownictwo, dzięki czemu dużo lepiej się to wszystko czyta, a opisywane sceny po prostu stają Ci przed oczami, to niesamowite. Weźmy na przykład tą scenę, gdzie nasi bohaterowie, walczą z tą zjawą. Tak genialnie opisałaś jej wygląd, że dosłownie miałam ją całą przed oczami. Ugh, aż mi ciarki po plecach przeszły..btw, co się stało z Sofii?!, Jezu..mam nadzieję, że nic jej nie będzie, bo naprawdę zdążyłam ją polubić.
    I nareszcie dowiedziałam się, jak zginęła Layla i Nabu! Teraz mój żal w związku z tym jakby jeszcze bardziej się zwiększył..jeju, zginęli najszlachetniejszą śmiercią, jaką można sobie wyobrazić..ale co będzie jak Zakon Czarnego Bzu znowu się odrodzi? Kto tym razem go pokona? Czyżby Waves? Widzę, że nad Andros wisi zagłada..oj, no już czuję ten dreszczyk emocji, związany z dalszą akcją!
    I na dodatek dokąd trafił Riven? To także mnie ciągle zastanawia i powiem szczerze- Nie mam pojęcia. Zazwyczaj miewam jakieś różne domysły (które i tak zwykle się nie sprawdzają), a tutaj...nic, kompletnie nic. Umiesz trzymać czytelników w napięciu i niepewności- też bym tak chciała, chociaż moje zamiary, wiele osób przewiduje. I kim jest książę Domino? Nie wiem dlaczego, ale pierwszy na myśl przyszedł mi Sky..xd. Wiem, to idiotyczne, przecież on i Bloom władają teraz Heraklionem...no cóż, ta kwestia także pozostanie dla mnie zagadką. Także pełna niepewności, zaciekawienia i oczarowania, czekam na kolejny rozdział i życzę weny! :).

    OdpowiedzUsuń